Krzysztof Kiersznowski został aktorem poniekąd pod presją mamy i pomimo tego, że za młodu się jąkał. Z czasem poradził sobie z jednym i drugim, stał się jednym z najbardziej lubianych polskich aktorów. Widzowie pokochali go szczególnie po roli Wąskiego, gangstera ofermy z komedii "Kiler". Aktor często tę rolę przeklinał, raz nawet z powodu "Wąskiego" wpadł w poważne tarapaty.

Reklama

Krzysztof Kiersznowski był "chłopcem o twarzy aniołka"

W dzieciństwie nie marzył o tym, by zostać aktorem. Ten zawód chciała wykonywać jego mama. Na dodatek Krzysztof się jąkał, a czy widział i słyszał ktoś jąkającego się aktora?

"Aktorką chciała być moja mama. Marzyła o tym całe życie. Jako mała dziewczynka zbierała autografy, fotografie grających w Wilnie aktorów. Potem sama chciała występować na scenie. Nigdy tych marzeń nie spełniła. Przeszkodziła w tym wojna" – opowiadał Krzysztof Kiersznowski w wywiadzie dla "Dziennika Łódzkiego. – "W każdej rozmowie z koleżankami czy ciotkami padały jej słowa: »Mój Krzyś to będzie aktorem«. Co było o tyle debilne, że ja się jąkałem. Po ojcu. Miał w swoim życiu parę ciężkich przesłuchań i po jednym zaczął się jąkać. Ale byłem ładnym chłopcem, o twarzy aniołka, którą okalały jasne, kręcone pukle. Jak miałem nie zostać aktorem?" – mówił w rozmowie z portalem Gazeta.pl.

Reklama

Kiedy Krzysztof zdał egzamin do szkoły aktorskiej, profesor zalecił mu cykl ćwiczeń, które robił przez rok. Przyszły aktor musiał np. kupić bez jąkania się bilet w kiosku. "Masz, synku, mówić zawsze tę samą formułę: dzień dobry, poproszę jeden bilet na tramwaj, albo dwa, albo trzy. Dopóki nie powiesz pełnym zdaniem, nie kupuj. Idź do następnego kiosku wzdłuż swojej trasy" – wspominał instrukcje profesora Kiersznowski w jednym z wywiadów. – "Raz tak zaszedłem z Ochoty aż na Żoliborz. Próbowałem w kilkunastu kioskach i wreszcie się udało".

Udało mu się zostać aktorem, którego "kamera kochała", jak wspominał po latach Juliusz Machulski. To u tego reżysera Kiersznowski zagrał swoje życiowe role. Gangsterów: "Nutę" w "Vabanku" i w "Vabanku II, czyli riposta" oraz "Wąskiego" w komedii "Kiler" i jej kontynuacji "Kilerów 2-óch".

Te role, podobnie jak sceniczny wizerunek typa spod ciemnej gwiazdy, przylgnęły do aktora na zawsze. Szeroka publiczność zapominała o jego rolach na deskach m.in. Teatru Ochoty w Warszawie, Teatru Studio, czy Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Krzysztof Kiersznowski doceniony został jednak za kreację ojca tytułowej Tereski w dramacie psychologicznym Roberta Glińskiego "Cześć Tereska", która przyniosła mu Polską Nagrodę Filmową Orła 2002. Po raz drugi statuetkę Kiersznowski otrzymał za drugoplanową rolę w komedii Michała Kwiecińskiego "Statyści". Dla większości widzów i tak pozostał "Wąskim".

Krzysztof Kiersznowski dla wielu na zawsze pozostał "Wąskim"

On sam nie za bardzo lubił tę rolę. Przylgnęła do niego jak łatka, nikt nie widział go już w innej roli, przestały dzwonić telefony z propozycjami. Ogromna popularność ciążyła na co dzień.

"Niesamowite było to, że po tym, jak zagrałem Wąskiego, spotkałem się z ogromną sympatią narodu. Ale były momenty, kiedy przeklinałem tę rolę. Na przykład, kiedy jacyś faceci na ulicy wołali za mną: »ej, Wąski, zapiąłeś rozporek?«" – opowiadał Kiersznowski w rozmowie z miesięcznikiem "Machina".

Jedno ze spotkań z "wielbicielami Wąskiego" mogło się dla aktora źle skończyć.

"Bywało, że bardzo wiele osób chyba za bardzo identyfikowało mnie z moimi rolami. Dlatego bywały sytuacje nieprzyjemne. Na przykład jak ta, kiedy w pociągu kilku młodych ludzi chciało się ze mną napić, a ja akurat nie chciałem pić piwa. Było bardzo groźnie i nie wiem, jakby się to skończyło, gdyby nie kilku żołnierzy, którzy akurat obok przechodzili i interweniowali w obronie aktora" - wspominał aktor w wywiadzie dla "Gazety Olsztyńskiej".

Krzysztof Kiersznowski mógł skończyć w więzieniu. Uratowała go miłość

Przez lata, jak sam przyznał w wywiadzie dla "Dziennika Łódzkiego", grał "różnych cwaniaczków, ludzi »niedorobionych«, pijaczków, lumpów, bandytów". W prawdziwym życiu Kiersznowski też bywał niezłym łobuzem. Przynajmniej za młodu.

"Przyznam, że do szesnastego roku życia bywałem agresywny, dużo czasu spędzałem na ulicy. Nie zawsze byłem w szkole, chociaż powinienem. Gdy skończyłem 16 lat, całkiem mi przeszło. Dzięki Bogu, bo wszyscy moi koledzy z podwórka albo już nie żyją, bo umarli z nędzy czy przez wódkę, albo siedzą w więzieniu. Dwóch zmarło właśnie w więzieniu" - mówił w wywiadzie dla Gazety.pl.

Aktora z mrocznych zakamarków życia wyciągnęła ówczesna dziewczyna. Zauroczyła go do tego stopnia, że zamiast bijatyki z chłopakami, wybrał randkę.

"Na niedzielę, pamiętam dobrze, to był 4 września, byliśmy umówieni z moimi kolegami ze Śródmieścia na ustawkę z chłopakami z Woli. Miałem wtedy właśnie 16 lat" – wspominał w rozmowie z portale Gazeta.pl Kiersznowski. – "Ale 3 września, w sobotę, sąsiad z domu naprzeciwko zaprosił mnie do siebie na prywatkę […] i poznałem tam fajną dziewczynę. Zaproponowałem, żebyśmy następnego dnia poszli na spacer do Łazienek i ona się zgodziła".

"To właśnie ta dziewczyna, nie mając o tym pojęcia, odciągnęła mnie od niebezpiecznego, jak się potem okazało, towarzystwa. Mogłem skończyć w więzieniu, a co najmniej w poprawczaku" – podkreślał w rozmowie.

Z czasem Kiersznowski "ustatkował" się i na ekranie. Zagrał amanta w serialu "Matki, żony i kochanki", od 2007 r. wcielał się w rolę Stefana Górki, ojca Kasi (Katarzyna Glinka) w serialu TVP2 "Barwy szczęścia".

"Pierwszy raz w życiu, zagrałem bardzo poważnego, normalnego, mam nadzieje lubianego faceta" – cieszył się aktor w jednym z wywiadów.

Krzysztof Kiersznowski na nic się nigdy nie skarżył. "Takich mężczyzn już nie ma"

W ogóle w życiu prywatnym aktor był pogodnym, spokojnym człowiekiem. Daleko mu było do filmowego wizerunku, z jakim kojarzyła go większość widzów.

"Takich mężczyzn już nie ma. Szlachetnych, empatycznych i szarmanckich" – mówiła po śmierci aktora Ewa Ziętek w wywiadzie dla portalu WP.pl. – "Nie dbał o pieniądze, dbał o innych. Na planie nie dawał po sobie poznać, że coś go boli, a czasem cierpiał. Krzysztof nie okazywał niechęci czy niezadowolenia" - wspominała serialowa żona Kiersznowskiego z "Barw szczęścia".

Krzysztof Kiersznowski nie skarżył się i nie obrażał, kiedy nazywano go mistrzem drugiego planu, czy aktorem charakterystycznym. Mimo że, jak wspominał w jednym z wywiadów, bywało, że jako aktor drugoplanowy traktowany był jako "przynieś, wynieś".

"Pewnie, że chciałoby się być mistrzem pierwszego planu, ale nie dla wszystkich jest miejsce. A poza tym trzeba się cieszyć z tego, że w ogóle człowiek ma zajęcie. Jest przecież tylu aktorów" – mówił w "Dzienniku Łódzkim".

"Cieszę się, że gram. […] Grzechem byłoby narzekać" – dodawał w rozmowie z Gazeta.pl.

Życie go nie rozpieszczało. W 2018 r. niemal cudem wyszedł cało z poważnego wypadku samochodowego, do którego doszło w centrum Warszawy. Samochód aktora po uderzenia innego pojazdu nadawał się praktycznie do kasacji. Kiersznowski wyszedł z wypadku bez większych obrażeń.

Zawodowo też nie doczekał się ani zbyt wielu zaszczytów, ani tym bardziej fortuny.

"Dzisiaj już bym tego zawodu nie wybrał. Za dużo w nim niewiadomych. Czasami swojej decyzji żałowałem. Bywały miesiące naprawdę ciężkie. Wtedy myślałem sobie: "I po co?". Propozycje nie spływały, a ja nie miałem żadnych oszczędności, więc długo byłem na utrzymaniu żony. Zapożyczałem się. Jak gdzieś zagrałem, to oddawałem długi i znowu nie miałem pieniędzy. I tak w kółko. Jak miliony ludzi" – przyznawał gorzko w jednym z wywiadów.

Rozstał się z żoną, pracującą w dyplomacji Francuzką, później młodszą o 33 lata partnerką. Na samotność jednak się nie skarżył.

"Jest mi dobrze tak, jak jest. Wolę spędzać czas z dziećmi, z wnukami, z przyjaciółmi. I myślę, że jeśli człowiek jest zadowolony z siebie i z najbliższego otoczenia, a to najbliższe otoczenie zadowolone z niego, to nic więcej do szczęścia nie jest potrzebne" mówił w rozmowie z serwisem Pomponik.

Krzysztof Kiersznowski odszedł 24 października 2021 r., tuż przed swoimi 71. urodzinami, które obchodziłby 26 listopada. Długo walczył z nowotworem, zmarł w swoim domu. Na krótko przed śmiercią odwiedziła go Ewa Ziętek. W udzielonym po śmierci aktora wywiadzie dla wp.pl podsumowała tę wizytę krótko: "Chciałabym z taką godnością znosić cierpienie".