Widzowie kojarzą go z takich ról, jak Stanisław Włodek w filmie „Niespotykanie spokojny człowiek” czy zbójnik Kuśmider w serialu „Janosik”. Janusz Kłosiński, bo o nim mowa, grał także dyrektora Wardowskiego w „Czterdziestolatku”, a przez lata występował w słuchowisku radiowym „W Jezioranach”.

Reklama

Gdyby nie to, że publicznie opowiedział się za poglądami politycznymi, których nigdy nie ukrywał, nie straciłby szacunku kolegów po fachu i sympatii widzów. Za to, co zrobił, zapłacić bardzo wysoką cenę.

Janusz Kłosiński urodził się 19 listopada 1920 roku w Łodzi. Już jako dziecko przejawiał talent aktorski. W „Pastorałce” przypadła mu rola syna króla Heroda, którego ten kazał zamordować.

Janusz Kłosiński debiutował jako syn Heroda

Reklama
Reklama

- Byłem wtedy małym chłopcem, miałem jakieś pięć lat. W momencie, gdy pierwszy raz wystąpiłem przed publicznością, byłem ministrantem przy kościele św. Anny w Łodzi. W tym mieście się urodziłem i wychowywałem. Mieszkałem przy ul. Skierniewickiej. Rola syna Heroda była moją pierwszą. Następne, jakie grałem, to były role w teatrze amatorskim, do którego zacząłem należeć już jako nastolatek – mówił w jednym z wywiadów.

- Mając szesnaście lat, napisałem sztukę wierszem. Miała tytuł "Pro publico bono". Podczas premiery obecny był prałat i cała parafialna świta. Wspominam to dziś i biję się w pierś, bo nie zachowałem żadnego egzemplarza tej sztuki – opowiadał.

Kłosiński wychowywał się w dosyć dobrze sytuowanej rodzinie. Ojciec Kazimierz był kierownikiem w dziale zakupu w łódzkich tramwajach. Moja mama Eugenia, nazywana Żenią, nie pracowała.

- Wszystkie wakacje spędzaliśmy w Kuźnicy na Helu. Byłem zakochany w morzu. Pewnego razu w tamtejszym kościele zorganizowana została loteria pieniężna. Wziąłem w niej udział i po pół godzinie stałem się bogaczem. Rozbiłem bank - pamiętam, że wygrałem kilkadziesiąt złotych. Zauważyłem, że moim kolegom poznanym na wakacjach zrobiło się bardzo smutno. Zwróciłem wygraną i postanowiłem już więcej nie grać. Słowa dotrzymałem do dziś – wspominał.

Janusz Kłosiński / PAP Archiwalny / Tomasz Gzell

Zanim został aktorem wyklętym, Janusz Kłosiński chciał studiować medycynę

Po maturze Kłosiński chciał zostać lekarzem, chirurgiem i kształcić się w Wilnie. Nie udało mu się dostać tam na studia. - Trudno było się dostać, bo Wilno było dla wileńszczaków – mówił. Pojechał więc do Warszawy i wstąpił na wydział humanistyczny na UW. Jego edukację przerwała wojna.

Wstąpił do legii akademickiej. Kiedy wrócił do Łodzi, mieszkał w niemieckiej dzielnicy. Jego sąsiadką była Niemka, która nie pałała do niego sympatią. Pewnego dnia Kłosiński wsiadł na rower i uciekł na Kresy Wschodnie, gdzie stacjonowały wojska sowieckie.

- Sprzedałem rower i zacząłem iść piechotą. W plecaku zostały mi jedynie wszystkie dzieła Mickiewicza oprawione w czerwoną okładkę. Byłem rozkochany w jego twórczości. Podczas mojej tułaczki poprosiłem pewnych Ukraińców, by przewieźli mnie przez Bug. Któryś z nich mnie sypnął i znaleźli mnie Sowieci. Od razu przeszukali mój plecak. Jeden z nich zobaczył, że mam w nim dzieła naszego wieszcza. Popatrzył i powiedział: "Mickiewicz druh Puszkina. Idźcie wolno!". To było moje pierwsze szczęście w życiu... – opowiadał.

Janusz Kłosiński o egzaminach do szkoły aktorskiej: Kazał mi zagrać wariata

Podczas wojny pracował fizycznie, rozwoził węgiel i opiekował się siostrą, która straciła męża i została sama z dzieckiem. W 1943 roku poznał swoją przyszłą żonę Wiesławę Hańską. W styczniu 1945 roku urodziła się jego pierwsza córka Grażyna, druga Joanna przyszła na świat w 1953 roku. Gdy skończyła się wojna, Kłosiński pracował w składnicy złomu.

Trwa ładowanie wpisu

- W tramwaju przeczytałem, że prowadzone są dodatkowe egzaminy do szkoły aktorskiej. Pomyślałem, że pójdę, spróbuję. Nauczyłem się wierszy Staffa. Do dziś nie wiem, czy bym zdał, gdyby nie Jacek Woszczerowicz. Kazał mi zagrać wariata, który nagle ma atak szału. Myślę, że dzięki temu zostałem przyjęty. Szkołę skończyłem w 1948 roku. Zdałem egzamin, ale dyplomu nie odebrałem do dziś – mówił.

Po szkole dostał angaż w Teatrze Wojska Polskiego. To tam poznał Kazimierza Dejmka i trafił do grupy młodych aktorów prowadzonych przez reżysera. - Gdy Dejmek wyjechał do stolicy, zostałem za niego dyrektorem Teatru Nowego, ale potem i tak trafiłem do Warszawy, do Teatru Narodowego. No i do filmów – wspominał.

Janusz Kłosiński był ulubionym aktorem Edwarda Gierka

W serialu "Czterej pancerni i pies" grał Czernousowa, czyli sympatycznego Rosjanina. - Przypominał mi tego, który w 1939 r. puścił mnie wolno – wspominał.

Kłosiński nigdy nie ukrywał swoich poglądów politycznych. Plotkowano, że jest ulubionym aktorem Edwarda Gierka. W latach 70. był sekretarzem Komitetu Zakładowego partii przy Teatrze Narodowym. Często bywał na państwowych uroczystościach, ale nikt mu z tego powodu nie robił nieprzyjemności. Do czasu…

Gdy generał Wojciech Jaruzelski wprowadził stan wojenny, aktorzy protestując w styczniu 1982 roku zdecydowali się na bojkot radia i telewizji. Nie wszyscy jednak dołączyli do tego strajku. Niektórzy, a wśród nich również Kłosiński, opowiedzieli się po stronie reżimu.

Jakie słowa przekreśliły karierę Janusza Kłosińskiego?

Poproszony o wystąpienie w telewizji przez wiceministra kultury zgodził się. Wypowiedział zdanie, które na zawsze przekreśliło jego karierę aktorską i sprawiło, że na długie lata stracił sympatię widzów.

- Powiedziałem na antenie, że dosyć już strajków i rozkładu państwa uznanego przez wszystkie kraje świata. Wprowadzenie stanu wojennego uznałem za położeniu kresu tej nieuzasadnionej rozróbie – mówił w wywiadzie dla „Angory”.

Kiedy po tym występie w telewizji wyszedł na scenę Teatru Narodowego w spektaklu „Wesele”, na widowni rozbrzmiały oklaski, które uniemożliwiły mu grę.

- Kiedy po moim pierwszym wejściu, a było to w „Weselu” Wyspiańskiego, zaczęto klaskać, Hanuszkiewicz zapytał mnie, czy wyjdę do następnej sceny. Odpowiedziałem, że oczywiście tak. Później już nigdy więcej na scenę nie wszedłem. Nie dlatego, że poczułem się winny, ale dlatego, że moim zdaniem zbezczeszczono świątynię, teatr i wielkiego Wyspiańskiego – opowiadał.

Kłosiński był świadomy tego, co się stało. Wiedział, że jego kariera w pewnym sensie dobiegła końca.

- Dla aktora to śmierć za życia – wyznał w jednym z ostatnich wywiadów, jakich udzielił. Mówił, że wolałby, aby jego koledzy obrzucili go jajkami na ulicy. Zamiast tego wielu przyjaciół odwróciło się od niego, a obcy ludzie krzyczeli za nim na ulicy „Zdrajca!”. Aktor nic nikomu nie odpowiadał na takie zaczepki. Swoim poglądom pozostał wierny do końca życia.

Jakie było ostatnie życzenie Janusza Kłosińskiego?

- W wolnej Polsce nie udawał nawróconego antykomunisty, tak jak stało się to w przypadku kilku innych artystów – mówił o nim ksiądz Andrzej Luter.

Gdy w Polsce zmienił się ustrój, Kłosiński zdecydował, że będzie tylko i wyłącznie pracował nad słuchowiskiem „W Jezioranach”. Nie obraziłem się na nikogo. Po prostu taka była moja wola – wyznał. Na emeryturze zajmował się wraz z żoną domem, działką na Białołęce i sportem. Mówił, że teatru i sceny w ogóle mu nie brakowało. Ostatnie lata życia były dla niego ciężkie, bo zmagał się z chorobą i poruszał na wózku inwalidzkim.

- Mimo że nie mogę chodzić, jestem dosyć sprawny. Daję radę wykonać wszystko wokół siebie. Sam ścielę sobie łóżko, gotuję. Śmieję się, że przeszkadzam swojej żonie tylko wtedy, gdy ona odkurza – żartował. Ostatnią wolą Kłosińskiego było to, aby jego ciało zostało przekazane jakiejś instytucji medycznej.

- Chciałbym, aby moje ciało było przekazane jakiejś medycznej instytucji, a mnie pochowali tam, gdzie chowają bezimiennych włóczęgów. Całe życie byłem związany z postacią Chrystusa, który był łazęgą, której na salony nie wpuszczano – mówił.

Kłosiński zmarł 8 listopada 2017 roku. W mediach nie pojawiły się informacje na temat jego pogrzebu, tak jak sobie tego życzył. Nie wiadomo też, gdzie został pochowany.