Od wieków panie starały się poprawiać swoją urodę różnymi specyfikami. Historia makijażu ma ok. 12 tysięcy lat! Jednak do XVII w. w większość były to składniki naturalne.

Przykładowo burakiem robiono rumieńce, węglem zaznaczano brwi, a sproszkowanym minerałem lapis lazuli malowano powieki. Dopiero w XVII w. zaczął się dynamiczny rozwój chemii. Niestety część z wynalezionych i dodawanych do kosmetyków substancji nie była bezpieczna. Paradoksalnie na drogie, modne kosmetyki zawierające chemię, stać było bogate arystokratki i gwiazdy teatru. Z powodu "nowoczesnych" kosmetyków nie cierpiały kobiety z niższych sfer, bo po prostu nie było je na nie stać. Takie modne kosmetyki o cudownych właściwościach często tworzyli pseudolekarze i znachorzy. Niebezpieczne kosmetyki sprzedawano jeszcze na początku XX wieku!

Ołowiana biel, która rozjaśniała twarz

Reklama

Jasna, promienna i wręcz biała skóra była bardzo modna wśród królowych i arystokracji. Im bielsza skóra, tym lepsza. Nieskazitelna biel była oznaką statusu. Chłop pracujący na roli i jego rodzina mieli ogorzałe od słońca skóry. Dlatego nie tylko damy, ale i bogaci mężczyźni, osłaniali się parasolami, a na co dzień używali wybielających pudrów. W owych czasach zawierały one tzw. biel ołowianą. Została ona połączona ze sproszkowaną kredą, tworząc puder, już w połowie XVI w. Sięgała po nią np. królowa Elżbieta I Tudor.

Reklama
Reklama

Biel ołowianą nazywano cerusytem lub bielą wenecką. Puder, który ją zawierał, nie tylko rozjaśniał skórę, ale miał też właściwości matujące oraz wygładzające. Nie wiedziano wtedy jednak, że przyczynia się on do powiększania próchnicy zębów i ich utraty. Jego długotrwałe stosowanie powodowało także utratę włosów, bóle głowy, mięśni i stawów, nudności i krwawienia z nosa. Było przyczyną kłopotów z płodnością i wzrostu ciśnienia krwi. Jednak nawet kiedy zaczęły się wątpliwości co do stosowania ołowiu w pudrze, praktyki nadal kontynuowano. Jeszcze w XIX w. popularny był usuwający piegi i blizny "Bloom of Ninon de L’Enclos". Puder z bielą ołowianą stosowano do końca XIX w.

Ninon de Lenclos, paryska kurtyzana, która ponoć używała pudru z bielą ołowianą. / Domena Publiczna

Arszenik na niechciane piegi

Nie tylko biała, ale i nieskazitelna cera była wyznacznikiem piękna. Popularnym kosmetykiem, który miał usuwać piegi i przebarwienia, był specyfik z arszenikiem. Cieszył się ogromną popularnością w Stanach Zjednoczonych. Z jego stosowaniem początkowo nie wiązano uszkodzeń układu nerwowego czy nerek, utraty włosów, krwotoków, ślepoty czy bielactwa. Gdy w końcu w amerykańskiej prasie zaczęły pojawiać się doniesienia o szkodliwości stosowania arszeniku, były ignorowane. Oprócz przemywania twarzy wodą z arszenikiem stosowano nawet kąpiele całego ciała z jego dodatkiem! Podobno fankami arsenowych kąpieli były Czeszki! Arsenu używano, tak samo jak ołowiu, jeszcze w XX w.

Rtęć do barwienia policzków

Drugim modnym w owych czasach produktem był barwiący policzki róż. Używano do tego tzw. cynobru, który zawierał trujący związek rtęci. Nie nazywano wtedy tego kosmetyku różem do policzków, a barwiczką.

Barwiczkę uwielbiały w XVIII w. zwłaszcza francuskie damy i modni kawalerowie. Nakładano ją na ołowiany puder. Rtęć była tak toksyczna, że penetrowała nawet ołów, przenikała do krwi i powodowała przebarwienia oraz złuszczanie skóry. To zwiększało konieczność nakładania kolejnych, grubszych warstw kosmetyku. Stosowano też ozdoby z muślinu, które zakrywały niedoskonałości skóry. Nikt nie myślał o tym, że błędne koło wywołane jest trującym barwnikiem. Jego ofiarą padła ponoć sama Katarzyna Medycejska.

Rtęć łączono też z czarnym antymonem, zwiększając toksyczność kosmetyku. Używano go do podkreślania oczu. Warto dodać, że antymon jest toksyczny w za dużej dawce, a kilka wieków temu nie znano odpowiednich proporcji.

Rtęć i antymon stosowano też do wybielania skóry. Dodawano do tego piżmo. Taka "kosmiczna" mieszanka pozornie wybielała skórę, a w rzeczywistości prowadziła do hiperpigmentacji. Zakaz stosowania rtęci i ołowiu w kosmetykach wszedł w życie w Polsce dopiero w 1940 roku.

Maria Curie-Skłodowska w laboratorium (zdjęcie Narodowe Archiwum Cyfrowe) / nieznane

Puder z radem na promienną cerę

Prawdziwy szał na pełne chemii kosmetyki ogarnął kobiety pod koniec XIX w. Nastąpił wraz z odkryciem przez Marię Curie-Skłodowską i jej męża radu.

W 1918 roku powstały kosmetyki marki Radior. Reklamowano je jako "tryskającą fontannę młodości i piękna!". Zaś w 1930 roku założono markę Tho-Radia, której kosmetyki zawierały dwa radioaktywne związki: chlorku toru i bromku radu. Radioaktywna substancja była traktowana jako cudowny specyfik, który zapewniał promienną cerę. W latach 20. popularne były radioaktywne glinki w formie maseczek np. marki Kemolite. Rad stosowano też w produktach dla niemowląt, czekoladzie, prezerwatywach, papierosach, szkle, zegarkach.

Dopiero późniejsze badania pokazały związek między stosowaniem radu w codziennym życiu a wymiotami, anemią, krwotokami wewnętrznymi i nowotworami. Anegdota mówi, że po długotrwałym stosowaniu pudru z radem, francuskim baletnicom zaczęły… odpadać szczęki! Kosmetyki z radem stosowano do lat 40. XX wieku.

Produkty z radem można dziś obejrzeć m.in. w muzeum Marie Skłodowskiej-Curie w Warszawie. / archiwum prywatne

Błyszczące spojrzenie dzięki belladonnie

Na początku XX wieku, by rozszerzyć źrenice, sprawiając wrażenie większych oczu oraz dodać im blasku kobiety stosowały… wyciąg z trującej belladonny! Tym razem mimo wiedzy, że jest ona rośliną trującą i jest to niebezpieczny specyfik, kobiety w pogoni za pięknem zakraplały sobie wyciąg z belladonny w oczy. Dzięki temu spojrzenie wydawało się bardziej błyszczące, a one same uważały, że wyglądają młodziej.

Depilacja promieniami rentgena

W 1861 roku odkryto silnie toksyczny i trujący pierwiastek tal. Kobiety używały go do depilacji, ponieważ powodował wypadanie włosów i osłabiał ich odrastanie. Podobnie działały wynalezione na początku XX w. promienie rentgena. Dlatego szalenie popularne stały się naświetlania tymi promieniami. Gdy stwierdzono szkodliwość talu i promieni rentgena, niektóre kobiety już chorowały na nieuleczalny nowotwór.

Kobiety w pogoni za pięknem od wieków używały i wciąż używają wątpliwych substancji. W dzisiejszych czasach wpuszczają sobie pod skórę neurotoksyny np. botulinową czy używają kosmetyków zawierających formaldehyd. Do dziś część szminek zawiera ołów "w bezpiecznej dawce", a mascary mają rtęć również w "dopuszczalnej dawce". Lakiery do paznokci, które wynaleziono dopiero w 1931 roku, były stworzone przez lakiernika samochodowego. Po dziś dzień większość z nich zawiera nitrocelulozę oraz rozpuszczalniki. Czy ufamy firmom kosmetycznym, że ich kosmetyki są bezpieczne i przetestowane? To już indywidualna sprawa każdej z nas.