To miał być film o perypetiach załogi socjalistycznego zakładu pracy, które klasa robotnicza będzie śledziła z wypiekami na twarzy. I śledziła. Tyle że obywatele dostrzegli w serialu nie to, co chcieli im pokazać towarzysze z Radiokomitetu.

Kultowy serial pokazuje właśnie Kino Polska. "Dyrektorzy" to samograj, ale stacja (i chwała jej za to) nie poszła na łatwiznę. Projekcjom towarzyszą pogadanki Andrzeja Bobera, autora słynnych "Listów o gospodarce", telewizyjnej audycji publicystycznej, w której autor tropił wynaturzenia gospodarki planowej.

Teraz redaktor Bober wprowadza widzów w meandry socjalistycznej ekonomii, zaś cykl uzupełniają filmy dokumentalne (m.in. Marcela Łozińskiego i Krzysztofa Kieślowskiego), demaskujące peerelowską rzeczywistość. To trafiony zabieg, bo bez tych bonusów "Dyrektorzy" nie mogliby uchodzić za rzetelny obraz epoki.

Zrealizowany w 1975 roku serial Zbigniewa Chmielewskiego (m.in. "Daleko od szosy", "Blisko, coraz bliżej") opowiada dzieje fikcyjnej fabryki Fabel. Akcja rozgrywa się w latach 1957 - 1972. Każdy z sześciu odcinków ma innego bohatera i dotyczy wydarzeń, które miały decydujący wpływ na los pracowników. W pierwszej części główną postacią jest ślusarz Gajda, uosobienie socrealistycznej ścieżki sukcesu, dyrektor z awansu, wybrany na stanowisko głosami załogi.

Rychło okazuje się jednak, że kierownicza funkcja przerasta sędziwego robotnika. Po błędnej decyzji Gajda podaje się do dymisji. W kolejnych odsłonach dochodzi do wydarzeń jeszcze bardziej dramatycznych. Robotnica pominięta przy rozdziale mieszkań (lokale dostali sprowadzeni do fabryki wysoko wykwalifikowani fachowcy) popełnia samobójstwo, dyrektor zostaje przeniesiony do zjednoczenia, zaś jego następca, alkoholik, gubi teczkę z tajnymi dokumentami i nie mogąc znieść infamii, też odbiera sobie życie. W finałowym odcinku oglądamy załogę w fazie przygotowań do realizacji uchwał VI Zjazdu PZPR, której wyrazem ma być wdrożenie supernowoczesnej technologii kupionej od Szwedów za dewizy. Skandynawski patent ma pchnąć przestarzałą produkcję na nowe tory i utwierdzić wszystkich w przekonaniu, że nowe władze partii w odróżnieniu od poprzedniej ekipy troszczą się o obywateli i wiedzą, jak uzdrowić chorą gospodarkę.

Serial był realizowany w szczytowym okresie gierkowskiej prosperity i miał być elementem propagandy sukcesu, sygnałem, że skutki krachu gomułkowskiej "małej stabilizacji" kraj ma już za sobą. Finansowany z zachodnich kredytów dobrobyt okazał się jednak iluzoryczny, a jego koszty musimy spłacać do dziś.

Oczywiście jakichkolwiek aluzji sugerujących, że gierkowska administracja i sterowana centralnie gospodarka się nie sprawdzają, na ekranie nie widać. Wypaczenia w "Dyrektorach" mają charakter incydentalny. Serial miał umacniać naród w przekonaniu, że sprawcami błędów zawsze są jednostki - najczęściej na kierowniczych stanowiskach - nie zaś system, który jest jak najbardziej OK.

Można rzec, że to nic nowego. Tego typu andronami peerelowska kinematografia karmiła się od zarania. Co więc sprawiło, że "Dyrektorzy" nie są kolejnym produkcyjniakiem? Paradoksalnie właśnie to, że serial Chmielewskiego bazował na socrealistycznym schemacie. Ale w latach 70. o losach Fabelu nie można już było opowiadać tak, jak dwie dekady wcześniej i przekonywać, że problemy fabryki są dziełem zachodnich agentów albo rodzimej reakcji, bo zwyczajnie nikt by w to nie uwierzył.

W "Dyrektorach" autorami zamieszania są postacie z życia wzięte - dyrektor pijak, szef służbista albo niesolidny robotnik - z którymi każdy pracujący Polak mógł mieć do czynienia na co dzień. Podobnie jak ze sportretowanymi w filmie sytuacjami, wolnymi od ideologicznego swądu: zabiegami o względy przełożonych, intrygami, romansami. Wrażenia autentyzmu nie psuły nawet momentami dęte dialogi. Ogromna w tym zasługa obsady, w której znalazł się kwiat polskiego aktorstwa tamtej epoki: Jan Nowicki, Grażyna Barszczewska, Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Barbara Brylska, Jan Machulski, Kazimierz Kaczor, Wiesław Gołas, Andrzej Seweryn, Eugeniusz Priwieziencew.

Popularność emitowanego po wielu latach serialu przeszła wszelkie oczekiwania. Powstały specjalne fora internetowe, na których fani wymieniają się nagrywanymi na kasety i płyty DVD odcinkami, toczą długie dyskusje i opracowują własne rankingi ulubionych bohaterów. Twórcy wielu współczesnych telewizyjnych tasiemców mogą tylko pozazdrościć autorom "Dyrektorów" takiego sukcesu.

















Reklama

"Dyrektorzy" oglądani dziś mają jeszcze jeden walor. To kapitalny obraz życia codziennego w epoce Gierka, w której szczytem marzeń było mieszkanie w bloku i mały fiat, a synonimem luksusu wczasy w Bułgarii, dżinsowe spodnie dzwony z Peweksu albo koszula z krempliny. To także przykład solidnego rzemiosła.

"Dyrektorów" kręcono w naturalnych wnętrzach, prawdziwej fabryce i z setkami statystów. Pod tym względem serial z epoki siermiężnego towarzysza Szmaciaka bije na głowę większość współczesnych produkcji rodzimych stacji telewizyjnych.