Program „Down the Road” bardzo różni się od twoich dotychczasowych projektów telewizyjnych. Dlaczego zdecydowałeś się na udział w nim?
Przemysław Kossakowski: Ponieważ to jest nadzwyczajny, zupełnie wyjątkowy format. On faktycznie różni się od moich dotychczasowych programów przede wszystkim tym, że tym razem to nie ja jestem głównym bohaterem. Jednak zejście na drugi plan w takim projekcie okazało się być czymś niezwykle satysfakcjonującym
Dlaczego?
Ponieważ dzięki temu mogłem zaprezentować tych niezwykłych ludzi i dać im wybrzmieć. Dotychczas to ja sam przechodziłem przez różne sytuacje podczas podróży, a tutaj byłem osobą, która towarzyszyła grupie bohaterów. Starałem się im pomagać, choć częściej miałem wrażenie, że to oni bardziej pomagają mi.
Jaka była twoja rola w tej podróży?
Byłem kierowcą i kimś w rodzaju moderatora. Jeśli działo się coś, co wymagało mojej interwencji, to się włączałem. Jednak, kiedy widziałem, że uczestnicy przejmują inicjatywę, bądź sami próbują poradzić sobie z problemem, natychmiast się wycofywałem. Oni tymczasem momentami robili nam prawdziwe tornado, a my miewaliśmy problem, by za nimi nadążyć.
Nie miałeś żadnych obaw przed tym projektem?
Oczywiście, że miałem, ale były to takie obawy, jakie ma każdy człowiek przed zetknięciem się z czymś sobie zupełnie nieznanym. Czułem więc ekscytację, ale także coś, co można nazwać lękiem. Temu projektowi od początku towarzyszyły zupełnie inne emocje niż moim poprzednim programom. Wiedzieliśmy, że chcemy pokazać prawdę o ludziach z zespołem Downa, ponieważ niestety w większości przypadków ci, którzy nie mają na co dzień kontaktu z takimi osobami, opierają się na kliszach i stereotypach nie mających wiele wspólnego z rzeczywistością. Dlatego chcieliśmy pokazać naszych bohaterów najbardziej prawdziwie, jednocześnie robiąc telewizję. Nie zapominajmy bowiem, że nasza produkcja to nie jest film dokumentalny, a rozrywkowy program telewizyjny.
Nie bałeś się zarzutu, że robicie telewizyjną rozrywkę kosztem osób z zespołem Downa?
Takie zarzuty się pojawiły, zanim program w ogóle trafił na antenę. Nie zamierzam ukrywać, że zrobiliśmy program, który ma również bardzo duży ładunek komercyjny i jest rozrywką. Mało tego, mogę powiedzieć, że nigdy podczas realizacji żadnego z moich dotychczasowych programów nie śmiałem się tak często, jak tutaj. Nigdy też nie widziałem tak często rozbawionej ekipy. Śmiech towarzyszył nam każdego dnia i to będzie widać na ekranie, ale prócz tych wszystkich zabawnych sytuacji, jest też bardzo istotna część, jaką są poważne rozmowy na temat życia naszych uczestników.
Ty je prowadziłeś?
Tak, to były moje rozmowy z bohaterami, podczas których oni szczerze zaczynają opowiadać o tym, kim są, jak widzą swoje miejsce na świecie, za czym tęsknią i czego pragną. I te rozmowy nie odbywały się codziennie, ale kiedy już do nich dochodziło, to tak jak wcześniej mówiłem, że nigdy nie śmiałem się tak bardzo, jak na planie tej produkcji, to nigdy też nie byłem tak smutny, jak w trakcie tych rozmów. Nigdy też nie widziałem, żeby ludzie z ekipy, doświadczeni filmowcy, którzy nie jedno na planach widzieli, mieli łzy w oczach. Odpowiadając wiec na pytanie o robienie rozrywki cudzym kosztem, mam głębokie przekonanie, że robiąc „Down the Road” zrobiliśmy bardzo dobrą rzecz, która otworzy świat przez wielu traktowany w kategoriach czegoś dziwnego, nieoswojonego, a przez to w irracjonalny sposób groźnego. My staramy się pokazać ludzi z zespołem Downa jako bardzo wartościowych, którzy mają społeczeństwu wiele do zaoferowania. Dlatego tego typu zarzuty nie do końca będą mnie obchodziły, chyba że będą formułowane przez środowiska osób z zespołem Downa. Póki co jednak odzew z tej strony jest bardzo pozytywny.
Czym ta podróż była dla samych bohaterów?
Wydaje mi się, że dla nich była to wspaniała przygoda. Większość uczestników nie podróżowała nigdy wcześniej bez swoich rodziców czy opiekunów. Pierwszy raz więc wyruszyli w taką podróż, na którą mieli bardzo duży wpływ. Zaplanowaliśmy bowiem pewne atrakcje takie, jak wizyta na torze Formuły 1 w Austrii, spływ pontonem w Chorwacji, czy nauka gotowania we Włoszech. Jednak, kiedy wysiadaliśmy w tych miejscach z busa, to cała dynamika i to co tam się działo było ich inicjatywą. W takich momentach często czułem, że nie jestem tam potrzebny, bo nasi bohaterowie świetnie sobie radzą sami. Dlatego zdarzało mi się usuwać na drugi plam, albo w ogóle wychodzić z kadru. Często jednak okazywało się, że to co my uznawaliśmy za atrakcje, dla naszych bohaterów nią nie było.
Podasz jakiś przykład?
Oczywiście. Mieliśmy taką historię w jednym z miejsc, w które zabraliśmy naszych uczestników. Ponieważ oni uwielbiają fantasy i są fanami filmu „Opowieści z Narnii”, postanowiliśmy zabrać ich na spływ po górskiej rzece w Chorwacji. Wycieczka miała skończyć się na plaży, na której kilka lat temu kręcono ten film. Tworząc scenariusz wyobrażaliśmy sobie, że nasi bohaterowie będą tym zachwyceni. Kiedy dotarliśmy na miejsce, wysiadłem z pontonu i mówię „słuchajcie, jesteśmy w krainie baśni”. A oni spojrzeli na mnie bez cienia uśmiechu i się zaczęło. Ola stwierdziła, że jej się nie podoba, bo są kamienie, Grzesiu narzekał że rajstopy mu zmokły, a rajstopami nazywał piankę, w którą byli ubrani, żeby było im ciepło. Ktoś inny zaczął mówić, że jest zmęczony i chce już wracać. W tym momencie stałem na tej baśniowej plaży jak idiota i uświadomiłem sobie, że po raz kolejny nasze oczekiwania dotyczące tego, jak ma wyglądać dana scena, zostały przez grupę zweryfikowane totalnie.
Co dla was, czyli ekipy realizującej ten program, było największym wyzwaniem?
Chyba nieprzewidywalność. To, że nie byliśmy w stanie przewidzieć reakcji naszych bohaterów, czasem było bardzo zabawne i z punktu widzenia produkcji dawało satysfakcjonuję efekty, ale generalnie poruszaliśmy się po nieznanym nam świecie i zdarzało się, że kompletnie nie rozumieliśmy tego, co się dzieje. W trybie ekspresowym musieliśmy zacząć uczyć się naszych uczestników. Przed wyjazdem przeszliśmy przygotowanie w kwestii osób z zespołem Downa, ale okazało się, że cała ta teoria nic nie znaczy w obliczu rzeczywistego kontaktu. Już na początku dostawaliśmy sygnały, że mamy zbyt ambitny plan działania, którego nasi bohaterowie nie będą w stanie zrealizować, ponieważ mają zupełnie inny parametr zmęczenia. Nie przejmowaliśmy się tym jednak, ponieważ jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że w trakcie realizacji programu każdy jest zmęczony, często zdarzało nam się niedojadać, niedosypiać, ale spinaliśmy się i pracowaliśmy dalej. Tymczasem osoby z zespołem Downa zmęczenie odczuwają tak mocno, że nie ma wówczas mowy o dalszej pracy. Oni są trochę jak nieosłonięty system nerwowy. Odczuwają bardziej każdą emocje, zarówno radość i szczęście, jak i ból czy smutek. Te emocje często się też u nich przeplatają. Zdarzały nam się więc regularnie sytuacje, że od ogromnego szczęścia, przechodziliśmy w bardzo głęboką melancholię czy smutek
Dlatego musieliśmy nauczyć się, jak z nimi funkcjonować w taki sposób, by nie było to dla nich przykre i bolesne.
Co było największym wyzwaniem dla samych bohaterów?
Na pewno nie to, że byli w podróży bez swoich opiekunów. Jak tylko ktoś zadawał im pytanie, czy tęsknią za rodzicami, natychmiast odpowiadali „nie, nie, jest fajnie”. Myślę, że najtrudniejszym dla nich było to, że byliśmy cały czas w grupie podczas, gdy oni mają potrzebę własnej przestrzeni. To doprowadzało do wielu konfliktów. Z naszej strony to było celowe działanie, że na przykład nie mieli pojedynczych pokoi. Chcieliśmy bowiem wywołać interakcje między nimi. Dla nich jednak to było trudne i kilka razy stawaliśmy w obliczu prawdziwych kryzysów. Już trzeciego dnia kilka godzin mediowaliśmy na korytarzu, bo jeden z chłopaków nie chciał wejść do pokoju, który dzielił z innym uczestnikiem. Dla nich to był poważny problem. Ciągły kontakt z innymi ludźmi może być stresujący dla każdego, ale osoby z zespołem Downa w takiej sytuacji cierpią jeszcze bardziej.
Jak wasza grupa była odbierana przez ludzi, których napotykaliście w podróży?
Fantastycznie. Wszyscy witali nas z uśmiechem. Nasi bohaterowie to widzieli i było to dla nich ważne, bo niestety w Polsce nie zawsze tak jest.
Czego dzięki temu programowi dowiedziałeś się o świecie osób z zespołem Downa?
Oni hołdują dokładnie takim samym zasadom, jak my. Kiedy zapytasz człowieka z zespołem Downa o prawdę, miłość, o to, co jest w życiu ważne, usłyszysz odpowiedzi, pod którymi każdy z nas się podpisze. Różnica polega jednak na tym, że my często zamieniamy to we frazesy, o których w codziennym życiu zapominamy i zupełnie ich nie realizujemy. A kiedy ci ludzie mówią, że trzeba być dobrym człowiekiem, to realizują to na co dzień. Dla nich to nie są frazesy, oni się naprawdę się do tego stosują. Są uczciwi, dobrzy, nie są zainteresowani eskalacją konfliktu tylko jego wygaszaniem. I takie lekcje dawali nam na co dzień. To było niewiarygodnie inspirujące patrzeć na to, jak szybko potrafią neutralizować złą energię. Konflikty między nimi pojawiały się często, ale wówczas błyskawicznie uruchamiała się grupa, która mediowała, żeby spór zażegnać. Chwilami było to dla mnie ciężkie doświadczenie, ponieważ zobaczyłam mój świat w krzywym zwierciadle. Uświadomiłem sobie bowiem, jak bardzo jesteśmy dwulicowi, jakimi bywamy hipokrytami mówiąc na przykład, jak ważna jest prawda, a później kłamiąc bez żadnych oporów. Oni tymczasem tak nie postępują. To niesamowite, ale oni w ogóle nie kłamią. Dla mnie to było wejście do świata, w którym rządzi prawda i szczerość. To uświadomiło mi, w jak bardzo zakłamanym świecie żyjemy na co dzień. To jest gorzka refleksja.
Myślisz, że program „Down the Road” ma szansę zmienić postrzeganie osób z zespołem Downa?
Mam nadzieję, że ludzie ich pokochają tak, jak my ich pokochaliśmy. Nie wierzę, że projekt telewizyjny jest w stanie wywołać społeczną rewolucję, mam jednak nadzieję, że będzie małym kamykiem, który wraz z innymi wywoła prawdziwą lawinę. Bo ci ludzie zasługują na więcej, a naszym obowiązkiem jest im to dać. Niestety ludzie często obawiają się kontaktu z osobami z zespołem Downa. Boją się, iż kontakt z kimś takim okaże się dla nich niekomfortowy. Wolą więc trzymać dystans, żeby nie wejść w sytuację, której nie będą rozumieli. Ludzie boją się tego, czego nie są w stanie zrozumieć. Moim marzeniem jest więc, by dzięki temu programowi społeczeństwo przestało bać się osób z zespołem Downa.
„Down the road. Zespół w trasie” opowiada o szóstce młodych osób z zespołem Downa, które wraz z Przemkiem Kossakowskim ruszają w podróż po sześciu krajach. Zmierzą się ze stereotypami, które często określają ich jako niesamodzielnych i wymagających opieki. W rzeczywistości nie uznają konwenansów, są szczerzy, prawdziwi, spontaniczni i niezależni.Do tej pory format został zrealizowany w Belgii i emitowany również w telewizji holenderskiej. Belgowie w tej chwili przygotowują już trzecią serię, której emisja odbędzie się w lutym 2020 roku. Format jest zwycięzcą narody telewizyjnej Rose d’Or w kategorii Factual and Reality (2018).
Kolejne odcinki polskiej edycji "Down the Road" można oglądać w każdą niedzielę o godzinie 20.30 na kanale TTV