>>>Wstyd! Kibole Legii bili się w Kopenhadze
W grę wchodzą tutaj dwie rzeczy. Z jednej strony Polacy są bardzo gościnni, w momencie kiedy ktoś do nas przyjeżdża, i potrafią się wówczas zachować na poziomie, kiedy cały świat na nas patrzy, kiedy walczy polska reprezentacja. Rzadko się wtedy zdarza, żeby dochodziło do jakichś nieprzyjemnych ekscesów. Z drugiej jednak strony trzeba spojrzeć na problem chuliganów, który tak jak wczoraj w Danii, ujawnia się co jakiś czas podczas meczów, np. Legii.
Do tej ekipy kibiców nikt nigdy nie przemówił słowami, które by do nich trafiły. Argument siły w żaden sposób na nich nie działa, a wręcz przeciwnie. Nasuwa się tutaj wiele przykładów niepokornych kibiców z innych państw, np. tych z Wielkiej Brytanii przed interwencją Margaret Thatcher.
To jest wojna. Ci wszyscy ludzie przed meczem szykują się na wielką bitwę. A sam mecz jest tylko lontem, który podpala bombę, która na koniec wybucha. Tacy ludzie sami o sobie mówią, że nie mają celu w życiu. W całej ich egzystencji funkcjonuje jedynie praca, ewentualnie dom, który na nich czeka, bo na nic ich nie stać i nie mają żadnych perspektyw. Takie bijatyki, to jedyna forma tożsamości plemiennej, podczas której nabierają znaczenia.
Dla takich kibiców nie ma znaczenia, kto wygra, a kto przegra. Ważna jest sama walka. Nasza natura ludzka jest już taka, że wszyscy się ścigamy w naszym życiu. Ten typ ludzi traktuje swoje działania niczym udział w Powstaniu Warszawskim. Jest porównanie bardzo niegodne, ale tak to wygląda.
Nie dziwi wcale fakt, że polscy kibice, jadąc do Kopenhagi, chcieli wejść na stadion i znaleźć się na trybunach. A skoro im się to nie udało, to musieli coś ze sobą zrobić i wyładować swoją złość. Nie pojechali tam po to, żeby oglądać mecz na telebimach, bo w taki sposób mogli to zrobić w Polsce w każdym z pubów, tyle że tutaj nie mieliby kogo pobić.
W Ameryce nie ma tego typu zachowań, a dzieje się tak dlatego, że ci ludzie mają swoje tożsamości plemienne. Nie mają frustracji tego rodzaju co nasi pseudokibice. A trzeba zauważyć, że w momencie kiedy pojawia się jakiś cel, czyli np. rodzina, bądź dostaje się jakąś inną szansę na rozwój, ciekawe zajęcie, to ten cel plemienny znika. Na takie "wojny" nie jedzie mąż z żoną, ale samotni wojownicy.
Trzeba do nich strzelić z łuku Amora i trafić w inny sposób. Takim ludziom brakuje perspektyw. Co najważniejsze trzeba zbadać, co jest przyczyną takiego zachowywania się wielkiej grupy ludzi. Powinniśmy powiedzieć: Ok, bądźcie wojownikami, ale innego rodzaju.
Jurek Owsiak pokazuje ludziom pozytywne wzorce, organizuje dla nich obozy na których walczą ze swoimi słabościami, pokonują różne przeszkody. Takie pokazywanie ludziom właściwej drogi jest bardzo pozytywnym działaniem. Ludziom trzeba dać cel w życiu i zacząć z nimi rozmawiać jak z ludźmi, a nie jak ze zwierzętami, jak to ma często miejsce.