Jeszcze dziesięć lat temu taki pomysł wzbudziłby jedynie śmiech. Co prawda od lat 50. w Ameryce Południowej telenowele pokazywane są w najlepszym czasie antenowym, ale krytycy i przemysł filmowy miał o nich wyrobione zdanie. To ciągnąca się jak flaki z olejem przez 300 odcinków rzecz trzeciego sortu, z obowiązkowymi zbliżeniami na wykrzywioną z emocji mocno upudrowaną twarz bohaterki. Telenowela bowiem zazwyczaj opowiada historię biednej dziewczyny, a całość po skomplikowanych intrygach kończy się happy endem. Oglądają ją trochę starsze od aktorek dziewczyny, tyle że w ich życiu happy endów zwykle nie ma.

Reklama

Tego typu widownia to ani wyzwanie dla artystów, ani target dla reklamodawców. Telenowelę ze społecznego dołu na salony postanowiła wyprowadzić trójka amerykańskich producentów meksykańskiego pochodzenia z Salmą Hayek na czele. Na warsztat wzięli jedną z najchętniej oglądanych kolumbijskich produkcji "Yo soy Betty, la fea" (1999–2001), w Polsce emitowaną przez TVN jako "Brzydula". Hayek zatoczyła w ten sposób zawodowe koło. Nominowana do Oscara za tytułową rolę we "Fridzie" zanim zadebiutowała w Hollywood została meksykańską gwiazdą właśnie dzięki telenoweli.

Pierwszy odcinek nowej wersji wyemitował jesienią ubiegłego roku amerykański kanał ABC (znany z takich telewizyjnych hitów, jak "Zagubieni" czy "Taniec z gwiazdami"). Tak jak w oryginale mamy w nim niezbyt urodziwą Betty Suarez (America Ferrera), ale reszta jest już całkiem inna. Betty to Latynoska z Queens, która dostaje posadę asystentki w ekskluzywnym magazynie o modzie. Z okularami jak denka butelek, aparacie na zębach i grubym ponczo w paski będzie mieć trudne życie. W szczególności z wymuskanym szefem, który nie szczędzi jej kąśliwych uwag i wylansowanymi współpracownikami.

Nie trudno się domyśleć, że Betty choć najbrzydsza, jest najsympatyczniejsza z całego towarzystwa. Nieskomplikowana historia chwyciła. "Brzydulę Betty" co tydzień ogląda około 14 mln Amerykanów. Nastolatki utożsamiają się z Betty, bo wreszcie mogą oglądać kogoś, kto wygląda zwyczajnie. ABC reklamuje show hasłem: "Bądź brzydulą, bądź sobą", a reprezentantka demokratów Hilda Solis w Kongresie gratulowała Ferrerze pozytywnego wpływu na Latynoski.

Reklama

Choć "Brzydula …" zdobyła w tym roku dwa Złote Globy i obok "Gotowych na wszystko" można ją zaliczyć do serialowej pierwszej ligii, to tylko kolejna wersja baśni o Kopciuszku.

"Kopciuszek to podgatunek telenoweli, który sprzedaje się równie dobrze jak historie o lekarzach i szpitalach" - tłumaczy pracujący w Kolumbii reżyser Paweł Nowicki, autor książki "Co to jest telenowela?".

Zanim serial wyemitowano w Stanach, powstało jego kilkanaście narodowych wersji, m.in. w Indiach, Izraelu i Rosji, ale to nie jedyny powód, dla którego Amerykanie zdecydowali się na kręcenie "Brzyduli...". Imigranci z Ameryki Południowej stanowią w Stanach Zjednoczonych 40-milionową widownię, która kocha telenowele. "Oglądalność poniżej 30 proc. powoduje, że w Ameryce Łacińskiej serial zdejmuje się z anteny" - mówi Nowicki.

Reklama

W czasie emisji historii Betty w Kolumbii wyludniały się ulice, a grająca ją Ana Maria Orozco została okrzyknięta narodową bohaterką. W kraju ogarniętym obsesją wyglądu, należącym do światowej czołówki pod względem liczby operacji plastycznych, wreszcie dobra bohaterka nie była długonogą blond pięknością. Jednak schemat przełamano tylko do granic społecznej akceptacji.

"Wszyscy wiedzieli, że wygląd Betty to charakteryzacja, bo Orozco jest piękną kobietą" - opowiada Nowicki. Zakończenie historii też nie wywraca tradycji do góry nogami. Kolumbijska wersja kończy się przemianą brzydkiego kaczątka w ślicznego łabędzia, a tytułowa bohaterka wychodzi za mąż za szefa łajdaka, który upokarzał ją przez cały serial. Ciekawe, jak wybrnie z tego ekipa Salmy Hayek, która kręci właśnie kolejna serię odcinków.

"Brzydula Betty"
FoxLife, od poniedziałku 14 maja, godz. 21.55