Anna Sobańda: Jak wpłynęło na pana zanurzenie się w psychikę seryjnego mordercy?
Maciej Stuhr: Bardzo pozytywnie. Dla aktora taka rola, zwłaszcza jeśli jest dobrze napisana, to wspaniałe wyzwanie. Można powiedzieć, że są to role samograje, niewiele trzeba włożyć w nie środków aktorskich, ponieważ publiczność i tak się boi historii i samego bohatera. Ponadto sztuka ma tę zaletę, że może się konfrontować i zmagać ze złem, również złem ostatecznym w miarę bezpieczny sposób. Dlatego dla siebie widziałem w tej roli same korzyści. Zarówno pod względem artystycznym, jak i czerpania frajdy aktorskiej. Była to bardzo miła przygoda, mimo że grałem strasznego oprawcę. Jeśli więc pani pyta, czy mnie to osobiście dotknęło, czy zmieniło jakoś mój stan psychiczny, to muszę panią rozczarować.
Ponoć ludzie dzielą się na tych, których temat seryjnych morderców przeraża oraz tych, których on fascynuje. Do której grupy pan się zalicza?
Myślę, że po trochu do jednej i drugiej. Przeraża mnie to, ale trochę też fascynuje w sensie szukania odpowiedzi na pytania, jak to jest możliwe, że człowiek jest zdolny do takich rzeczy, czy jak to jest przekraczać wszelkie granice.
Jak przygotowywał się pan do tej roli?
Przygotowywałem się przez 20 lat mojej kariery grając raczej sympatycznych bohaterów uciekających przed złem. W końcu dostałem swoją szansę zagrania najczarniejszej z możliwych postaci. Przez te poprzednie lata zastanawiałem się, jak kogoś takiego zagrać. Miałem już wymyślonych sporo środków aktorskich, które tylko czekały na moment, kiedy będą mogły zostać zrealizowane. I w końcu taka okazja się nadarzyła.
Czyżby rola życia?
Bez przesady. Myślę, że zagrałem kilka ról o nieco większej wadze artystycznej, które dłużej we mnie zostaną. Jeśli zaś chodzi o frajdę aktorską, to była ogromna.
Pana bohater jest religioznawcą
Tak, jest wykładowcą, szanowanym obywatelem, przykładnym mężem i ojcem. Problemy religijności w filozofii i światowych nurtach myślicielskich to jego konik. Wydaje książki na ten temat, jest cenionym naukowcem i autorem.
Wszystkie religie, a zwłaszcza katolicka, w której pana bohater został wychowany, mówią by nie krzywdzić bliźniego. Tymczasem on znajduje w niej inspiracje do tego, by zabijać. Własna interpretacja wiary może być niebezpieczna?
Religia i religijność to wyjątkowe sfery naszego życia. Niezwykle intymne. Ci którzy wierzą, są w imię tej wiary skłonni robić wiele rzeczy. Zazwyczaj ważnych, pięknych i wzniosłych, ale niestety też czasami okrutnych, wstrętnych i złych. Igranie z wiarą i religią bardzo często kończy się bardzo źle.
Pana bohater łatwo zdobywa wiedzę na temat życia osobistego swoich ofiar za pomocą mediów społecznościowych. To pokazuje, jak niebezpieczne może być upublicznianie naszego życia w sieci?
Tak, w niektórych wątkach serial pokazuje, jak łatwo i naiwnie udostępniamy informacje o sobie i jak łatwo ktoś może wejść w posiadanie dość szczegółowej wiedzy o innych ludziach, jeśli nie są zbyt ostrożni. W obecnych czasach brak zainteresowania ochroną naszej prywatności może mieć fatalne skutki
Tymczasem obecna sytuacja pandemii i domowej izolacji sprzyja przenoszeniu życia w przestrzeń wirtualną.
Rzeczywiście epoka koronawirusa pokazała, że ogromna część naszej aktywności może się dziać online. Tak jak przewidywało wielu filozofów i myślicieli, jak chociażby mój ulubiony profesor Yuval Noah Harari. Życie przenosi się z realu do wirtualu w coraz większej ilości sfer. Teraz okazało się, że bardzo wiele osób może pracować z domu i ta praca niewiele różni się od tej wykonywanej poza domem. Pokolenie mojej córki, która właśnie oczekuje na egzamin maturalny, co najmniej jedną nogą funkcjonuje w świecie wirtualnym.
Czy pan w obecnej sytuacji też przeniósł się w świat wirtualny?
Zupełnie przeciwnie, wybrałem raczej życie analogowe. Mniej oglądam seriali, mniej korzystam z mediów sołecznościowych. Mam to wielkie szczęście, że kwarantanna złapała mnie w domu na wsi, więc raczej cieszę się tą izolację, przyrodą, spokojem i rodziną, którą ostatnimi czasy mocno zaniedbałem przez szaleńczą pracę.
Czy czuje się pan dobrze zaopiekowany w tym trudnym czasie? Czy nasz rząd pana zdaniem dobrze przeprowadza nas przez pandemię?
Nie czuję się dobrze zaopiekowany. Właściwie opiekuję się sam sobą. Jeszcze mam resztkę oszczędności. Mój resort kultury stworzył program „Kultura w Sieci”, ale nie jest to coś, co by mnie obecnie interesowało. Nie mam natchnienia w tym kierunku, może ono jeszcze się zrodzi. Resort zdrowia zaś, też nie funkcjonuje tak, jak by mógł i powinien.
Wspomniał pan o córce, która czeka na maturę. Czy obawia się pan o to, jak będzie wyglądał jej egzamin w tych okolicznościach?
Oczywiście, że się obawiam, bo to nie jest tylko kwestia matury, ale i egzaminów na studia. Niestety, są to na razie pytania bez odpowiedzi. Prędzej czy później jakoś młodzież musi się z tym tematem zmierzyć.
Czyli córka podejdzie do matury?
Jeśli ona odbędzie się tak, jak jest to zapowiadane, czyli z początkiem czerwca, to tak. Mamy też ogromną nadzieję, że egzamin odbędzie się w bezpiecznych okolicznościach
Dużo mówi się o trudnej sytuacji, w jakiej znajdują się obecnie artyści. Nie obawia się pan o swoją przyszłość zawodową?
Trochę się tym martwię, ale patrzę w przyszłość z nadzieją i ciekawością. Na szczęście jestem na etapie, w którym nie muszę robić kariery za wszelką cenę. Nie jestem początkującym aktorem, który musi chwytać każdą nadarzającą się okazję do zaprezentowania swoich możliwości. Raczej mam poczucie, że osiągnąłem w tym zawodzie to, co chciałem osiągnąć. Jeśli rzeczywistość w drastyczny sposób zmieni się na dłużej, to będę z ciekawością próbował się w niej odnaleźć i nawet jestem gotowy się przebranżowić, czy zaznać czegoś nowego, bo w swoim zawodzie czuję się nasycony i usatysfakcjonowany.
Zastanawia się pana, jakie koszty obecnej sytuacji poniesie kultura?
Zastanawiam się, bo tylko to mi pozostaje. Na pewno ta sytuacja nie odbije się na kulturze dobrze. Może będzie miała pozytywny wpływ na niektóre dzieła, jakie powstaną, bowiem nie mam wątpliwości, że literaci, filmowcy, malarze, graficy, będą potrafili w sposób niezwykle twórczy opisać tę rzeczywistość. Natomiast jeśli chodzi o instytucje kulturalne, biznes rozrywkowo – artystyczny na pewno będą bardzo mocno pokiereszowane. Obawiam się niestety, że nawet jeśli wszystko wróci do względnej normy, to sfera kulturalna jest ostatnią, która ruszy pełną parą, bowiem prędzej zapełnią się galerie handlowe niż teatry, kina czy sale koncertowe.
Być może kultura, podobnie jak inne branże, przeniesie się w jakiejś części do sieci?
Faktycznie dzieją się teraz takie rzeczy, jak spektakle online, ale moim zdaniem są to jakieś namiastki. Sam z przyjemnością obejrzałem kilka przedstawień na Facebooku, których nie miałem okazji dotąd zobaczyć, ale to są tyko namiastki tego, co bym poczuł w sali teatralnej. Teatr przetrwał 2,5 tys. lat, więc myślę że i to przetrwa, ale niewątpliwe potrzebuje żywego kontaktu. Wszystko, co dzieje się w sieci, nawet jeśli mielibyśmy mieć hologramy aktorów łażące nam po domach, nie da nam tego, co daje atmosfera teatru. Prędzej film czy serial przeniosą się do Internetu, co już się trochę dzieje. Teatr będzie musiał poczekać, aż wszyscy wyzdrowiejemy, będziemy bezpieczni, żeby znów spotkał się człowiek z człowiekiem.
Czy robi pan jakieś plany zawodowe?
Nie robię. Zobaczymy, czy będzie mi dane wrócić do moich studentów, z którymi przerwaliśmy kurs. Były jakieś plany filmowe, ale nie wiadomo czy i kiedy produkcje ruszą. Bardzo wstępnie przebąkuje się o ewentualnej kontynuacji sialu „Szadź”, więc być może jesienią wrócimy na plan, ale to też jest trudne do przewidzenia. Trudno jednak cokolwiek planować, na razie walczymy o nasze zdrowie, a później będziemy martwić się planami zawodowo artystycznymi.
Czy zamierza pan wziąć udział w wyborach, jeśli odbędą się one 10 maja?
Powiem szczerze, że nie wiem. Pierwszy odruch miałem taki, że jest to tak absurdalna farsa, że nie można tego w żaden sposób legitymizować i brać w tym udziału. Teraz trochę się jednak waham. Jestem otwarty, słucham różnych mądrych ludzi, którzy się wypowiadają na ten temat. Pojawiają się głosy, że nie można oddać placu boju bez walki. Zobaczymy więc, co rzeczywistość nam przyniesie, ja się biję z myślami, nie podjąłem jeszcze decyzji. I szczerze mówiąc, mało mnie całe te wybory obchodzą, podobnie jak to, kto w nich wygra. Mnie interesuje, co będzie z naszym krajem, czy moi rodzice będą zdrowi, czy moje dzieci będą zdrowe, czy będziemy mieli za co żyć. Nie sądzę, żeby prezydent w najbliższym czasie ktokolwiek to będzie, był w stanie uporać się z tymi problemami. Dlatego dziwi mnie to, że ten temat nas tak pochłania. Dla mnie wybory prezydenckie są tak nieistotnym faktem, że nie chce mi się nawet o nich myśleć. Chciałbym zapewnić bezpieczeństwo swoim bliskim, myśleć o swojej przyszłości. Tylko szaleniec może w tej chwili podniecać się faktem jakiegoś plebiscytu i pseudowyborów. Jakiego my mamy w ogóle wyboru dokonać, kiedy nie znamy kandydatów? Przecież to, co obecnie się dzieje, trudno nazwać jakąkolwiek kampanią
Czy to znaczy, że nie ma pan swojego kandydata?
Na pewno nie mam kandydata marzeń. Wiem za to, kogo nie chciałbym widzieć prezydentem. Z drugiej strony, za sytuację, w jakiej teraz jesteśmy, powinna wziąć odpowiedzialność jedna formacja. Więc może dobrze by było, żeby ta jedna formacja próbowała nas przez to przeprowadzić, a suweren wystawi potem laurkę.