Hanna Lis pochodzi z dziennikarskiej rodziny. Jej ojciec, Waldemar Kedaj był pracownikiem "Trybuny Ludu" i pracował jako korespondent z Włoch, Wietnamu i Szwecji. Z kolei mama Hanny, Anna Kedaj była korespondentką "Życia Warszawy" w Rzymie. Także dziadek od strony matki był dziennikarzem, literatem i twórcą słuchowisk radiowych.
Hanna Lis została okradziona
Hanna Lis pochowała swojego ojca w 2011 roku, zaledwie trzy lata temu mamę. W rocznicę śmierci upamiętniła rodziców wpisem na Instagramie, do którego dodała zdjęcia z rodzinnego archiwum. To jedna z niewielu pamiątek po rodzicach, które się zachowały. Teraz dziennikarka nie ma już nic po mamie i tacie.
Hanna Lis została okradziona, na dodatek z najcenniejszych dla niej pamiątek i to przez osobę, której niemal bezgranicznie ufała. Smutną wiadomość dziennikarka przekazała w relacji na swoim profilu na Instagramie. Okazuje się, że osoba od lat sprzątająca w domu dziennikarki ukradła pamiątki po zmarłych rodzicach Hanny Lis, a następnie wyniosła je do lombardu. Co gorsza, właściciel lombardu nie poczuwa się do odpowiedzialności. Stwierdził, że pochodzące z kradzieży przedmioty, które przyjął, przetopił. Policja jest bezradna, bo podobno właściciele lombardów, którzy nie muszą spisywać danych, "są w świetle prawa bezkarni".
Hanna Lis apeluje do fanów
Dziennikarka szczegółowo opisała całą tragiczną historię w długiej i przejmującej relacji zamieszczonej na InstaStory.
"Zostałam okradziona przez osobę, której zaufałam. Pani sprzątająca ograbiła mnie z moich pamiątek rodzinnych. Ostatnich, jedynych, jakie miałam po mojej zmarłej mamie, babci, pra i pra-prababci. Ukradła i sprzedała rodzinną biżuterię do lombardu. Właściciel twierdzi, że nie pamięta mojej biżuterii, nie poczuwa się do winy. Twierdzi, że moje pamiątki rodzinne na pewno przetopił. Uważam, że mija się z prawdą, sam poniekąd to potwierdził, ale o tym więcej jutro" – napisała Hanna Lis.
Dziennikarka nie zamierza się jednak poddawać i wciąż liczy na to, że uda jej się odzyskać skradzione pamiątki. Hanna Lis zwraca również uwagę, że i właściciele lombardów, którzy nie publikują zdjęć nabywanej biżuterii, nie są w takich przypadkach bez winy. Praktycznie uniemożliwiają w ten sposób namierzenie przez policję kradzionych przedmiotów.
"Zmęczona jestem okropnie i serce mi pęka, bo nie chodzi mi o wartość materialną tych rzeczy, a o ich emocjonalny ładunek" - podkreśliła dziennikarka.
Hanna Lis zaapelowała również do swoich fanów, by nagłaśniać zarówno jej, jak i podobne przypadki. "Może jednak ktoś zdecyduje się zmienić w Polsce prawo" – napisał na koniec z nadzieją.