Joanna Racewicz 12 lat temu w katastrofie smoleńskiej straciła męża - Pawła Janeczka.
Na swoim Instagramie zamieściła zdjęcie z pogrzebu.
To zdjęcie ma dwanaście lat. Bez dwudziestu dni. Nikt mnie nie pytał — czy może je zrobić. I czy wolno je opublikować. Najgorsza chwila w życiu odarta z intymności. Pierwsza i nie ostatnia - napisała.
W swoim wpisie nawiązała m.in. do katastrofy samolotu MH17 Malaysia Airlines lecący z Amsterdamu do Kuala Lumpur, do której doszło 17 lipca 2014 r., a potem zwróciła się bezpośrednio do Jarosława Kaczyńskiego.
I znów się zaczyna. Upiorny, kwietniowy dance macabre. Jeszcze raz wychodzą z szaf upiory. Na powrót przetoczą się przez groby, trumny i domy tych, co zostali - napisała.
Naprawdę "nie mamy wątpliwości, że to był zamach?". Ma pan odwagę, panie prezesie, powiedzieć to w oczy mojemu synowi? Wyryć adnotację na grobie jego taty? Taką — jak to nazwać — polityczną erratę? - pytała.
Dwanaście lat później paliwo z lotniczych baków jest dawno przeterminowane i zwietrzałe. Polityczne najwyraźniej wciąż nie. Holandia i Australia dawno wycelowały prawnicze działa w Rosję. Trudno o wątpliwości, kto 17 lipca 2014 roku zestrzelił samolot MH17 Malaysia Airlines lecący z Amsterdamu do Kuala Lumpur. Skoro nie ma ich także w sprawie TU-154M lecącego z Warszawy do Smoleńska 10 kwietnia 2010 roku - na co czekać? Jaka "sytuacja procesowa" jest trudniejsza? Dlaczego tak długo "dojrzewa" do postawienia zarzutów kremlowskim siepaczom? - pyta w swoim wpisie.
Idzie o potrzebę wyjaśnienia przyczyn śmierci 96 osób, czy urażoną dumę stratega, której nie oświetlił wystarczająco rzęsisty blask reflektorów? Każdy ma prawo do swojego bólu.
Nie rozstrzygam, Panie Prezesie, czyj większy. Czy bardziej boli strata męża, ojca, syna, czy brata. Żony, mamy, córki, siostry, czy bratowej. Ale też każdy powinien mieć szanse, żeby znaleźć spokój. A w tej historii nie ma ani spokoju, ani ciszy, ani prywatności. Prawdy też nie. Walec puszczony w ruch dla chwilowego zysku znów przejedzie przez życie. Bez pytania, czy mu wolno. I jeszcze jedno - nie można całe życie powtarzać: "wiem, ale jeszcze nie powiem". Tak samo, jak nie można dla żartu wołać: "pali się". Bo - jak kiedyś naprawdę będzie płonąć - nikt nie przyjdzie z pomocą - stwierdza na koniec.