Krzysztof Krawczyk i Andrzej Kosmala nie tylko ze sobą pracowali, ale też się przyjaźnili.

Menadżer piosenkarza udzielił ostatnio wywiadu dla dwutygodnika "Viva!", w którym powiedział, że Krawczyk nie chciał informować o swoim stanie zdrowia.

Reklama

Nie chciał nikogo zasmucać, ale zanim z koronawirusem trafił do szpitala, był już ciężko chory. Zdobył się jeszcze latem na ogromny wysiłek i nagrał płytę z piosenkami Johnny’ego Casha. Wziął też udział w filmie dokumentalnym o sobie pod tytułem "Całe moje życie". Dzielnie to zniósł, światła, kamery, wywiady… Wyznam szczerze, bardzo się wzruszam, jak oglądam ten dokument, w którym Krzysztof powiedział takie piękne zdanie: "Jedno, co mnie najbardziej cieszy, że nie zmarnowałem życia" - powiedział Kosmala.

Andrzej Kosmala odpowiedział też na pytanie, jakim człowiekiem był Krzysztof Krawczyk.

Kiedyś dziennikarz spytał mnie, jakie słowo kojarzy mi się z Krawczykiem. Bez zastanowienia odpowiedziałem: "Serce". To był człowiek dusza. Niezwykle ciepły, mający dla każdego uśmiech i dobre słowo - powiedział.

Dodał, że Krawczyk chętnie pomagał innym. Menadżer wspomniał jego pobyt w sanatorium.

Pojechał do sanatorium i pomagał innym kuracjuszom. Ludzie przecierali oczy ze zdumienia, że sławny człowiek, a taki uprzejmy. Drzwi paniom otwierał, pomagał wejść po schodach - opowiedział.

Okazuje się, że Krawczyk założył fundację.

A ile ludzi pisało do niego z prośbą o pomoc czy ratunek. Gdybym pokazał mu te wszystkie listy, umarłby z rozpaczy. "Krzysiu, świata nie uratujesz, ale śpiewem niesiesz ludziom radość i to jest twoją misją", mówiłem, widząc, jak się tym dręczy. Założył fundację we Włocławku, chyba się nazywała "Serce dzieciom". W Ameryce grał dobroczynne koncerty dla chorych dzieci w Polsce. Zaśpiewał ostatni dobroczynny koncert z Krzysztofem Klenczonem, a dwie godziny później Klenczon zginął w wypadku samochodowym. Krzysztof miał potem wyrzuty sumienia, że gdyby po koncercie został z nim dłużej, może nie doszłoby do tej tragedii - opowiadał.

Czy Krawczyk pomagał też swojemu menadżerowi?

Reklama

Kosmala przyznał, że i jemu pomagał.

Zawoził mnie nieraz do Domów Centrum i kupował koszulę. Garnitury zawsze miałem od Krawczyka, bo jak były dla niego przyciasne, idealnie leżały na mnie. Bez jego podbojów NRD nigdy nie ubrałbym tak elegancko moich dzieci. Przywoził im całe worki nowych ubrań i zabawek. O morzu alkoholu, którym umacnialiśmy naszą przyjaźń, nie wspomnę, bo to było normalne w kraju, który pod koniec lat 70. przypominał bal na "Titanicu" - wspomina.

Okazuje się, że Krawczyk miał bardzo hojną rękę i był uwielbiany przez kelnerów i obsługę hotelową.

Hojność Krawczyka była powszechnie znana. Nigdy nie przeszedł obojętnie obok ulicznego grajka, zawsze coś mu wrzucił do kapelusza. Obsługa w hotelach go uwielbiała, bo dostawała sute napiwki tylko za to, że drzwi mu otwierała. Jak Krawczyk podjeżdżał pod hotel Polonez w Poznaniu, to wybiegali wszyscy portierzy i chwytali za jego walizki. A jak go lubili kelnerzy! Przez ostatnie 20 lat, kiedy przyjeżdżał do Warszawy, zawsze mieszkał w hotelu MDM przy placu Konstytucji. To był jego drugi dom, jak mówił. Miał tam zawsze ten sam pokój na pierwszym piętrze od podwórka. Jadał zwykle na dole w restauracji U Szwejka, ale rachunki opłacała najczęściej Ewa. Krzysztof nie nosił przy sobie pieniędzy, bo im więcej ich miał, tym hojniejsze dawał napiwki, co nie za bardzo podobało się żonie - mówił Kosmala.