Ewa Krawczyk miała powiedzieć do Mariana Lichtmana, by ten "zjeżdzał" i wytknąć mu, że chce zarobić na śmierci jej męża.
Z kolei Andrzej Kosmala zwrócił się do Lichtmana w zamieszczonym na Facebooku wpisie.
On dobrze wie, dlaczego żona [Ewa Krawczyk - przyp. red.] mu powiedziała: "Zjeżdżaj". Na pogrzebie rozpychał się, by kamera i aparaty fotograficzne jego ujmowały. W ten sposób leczy swoje kompleksy - napisał.
Członek zespołu Trubadurzy postanowił odnieść się do tych zarzutów i wyjaśnić sprawę.
W rozmowie z "Faktem" nie krył zaskoczenia słowami, które w jego stronę skierował Andrzej Kosmala.
Jest to dla mnie szokująca wypowiedź, bo fakty zostały w niej odwrócone. Pan Kosmala cały czas pałał nienawiścią do zespołu Trubadurzy. Zawsze zazdrościł nam rodzinnej atmosfery, bał się zbliżenia Krzysztofa z nami. Nie wiedziałem jednak, że ta antypatia przeniesie się na kościół czy na cmentarz. Trubadurzy mieli zaśpiewać na pogrzebie, co Andrzej Kosmala potwierdził, ale później się wykręcał i to nie doszło do skutku - powiedział.
W czyjej obronie stanął Lichtman?
Lichtman wyjaśniał, że stanął także w obronie syna Krawczyka.
W miejscu, w którym odbywały się uroczystości pogrzebowe, dostrzegłem gdzieś z tyłu Krzysia, syna piosenkarza. Można powiedzieć, że był bojkotowany, więc ja go popchnąłem naprzód i powiedziałem: "Idź do samej trumny, pożegnaj swojego tatę". Tak zrobił, choć nieśmiało, a jak zobaczył to Kosmala, to prawie szału dostał. Stanąłem przy Krzyśku i również pożegnałem zmarłego, bo to był mój największy przyjaciel. Kosmala skłamał w mediach społecznościowych, pisząc, że ja się przepychałem. Nieprawda. Ja tylko chciałem przepuścić syna Krzysztofa Krawczyka, bo nikt go nie chciał dopuścić do trumny. Podejrzewam, że tak się stało na prośbę pana Kosmali. Nie mogłem na to patrzeć - tłumaczył w "Fakcie".