Czy festiwal w Jarocinie po prawie 40 latach ma taką samą wysoką rangę?
Tomasz Lipiński: W tej chwili Jarocin to zupełnie inna historia. W latach 80. był to paradoks wolności wewnątrz ogrodzenia. Miejsce, w którym odbywał się festiwal, było skrawkiem ziemi, gdzie pod czujnym okiem niedoinformowanych ochroniarzy, SB-ków etc. mieliśmy swój kilkudniowy azyl. Festiwal był rodzajem ucieczki od tego, co nas wtedy gnębiło. I to się na szczęście już nigdy nie powtórzy, mam nadzieję, że się nie powtórzy. Festiwal ten od lat 80. jest świetną marką, obok festiwalu Jurka Owsiaka jest najbardziej rozpoznawalną imprezą muzyczną w Polsce, pomijając nowe festiwale typu Heineken Open'er Festival, które walczą o swoją pozycję. Ale mają one inny charakter, typowo komercyjny. Jarocin jest jednym z wielu festiwali z dużą tradycją, nakierowany jest na konkretnego słuchacza i muzykę rockową, bardziej offową. I właściwie tyle tylko łączy ten obecny Jarocin z Jarocinem lat 80. Świat jest już inny, Polska jest inna, dorosło całe pokolenie ludzi. Odwoływanie się do tego, czym był ten festiwal kiedyś, jest czymś pięknym. W tym roku będziemy wspominać Łazarkiewicza, który nakręcił najbardziej kompletny dokument o festiwalu w Jarocinie pt. "Fala".
Czy wielka ilość nowych festiwali nie sprawia, że Jarocin blaknie na ich tle?
Trudno oczekiwać, że coś będzie się w kółko powtarzać. Teraz ta gama festiwali jest tak duża, że można wśród nich przebierać i każdy znajdzie coś dla siebie. Jeśli ktoś ma ochotę zobaczyć rockowe kapele białoruskie, to jedzie pod granicę z Białorusią, tam, gdzie one grają w ten weekend, ma życzenie posłuchać rockowych zespołów z polski i zagranicy, to jedzie do Jarocina. Mamy teraz takie czasy, że wiele rzeczy dzieje się naraz. To ten pluralizm, na który czekaliśmy. Na szczęście nie musi być już jednego festiwalu, który będzie oazą dla wszystkich, bo tego już nie potrzebujemy.
Ale w latach 80. było to jedyne takie miejsce i jedyny taki czas...
Tak, to było jedyne miejsce, w którym mnóstwo ludzi rozsianych po różnych małych wsiach i miasteczkach w szarej ponurej Polsce raz w roku mogło się spotkać i zobaczyć, że to nieprawda, że panujący system może zniewolić do końca. To, że było nas tak wielu, dawało wiarę, że coś może się zmienić. Spotykam teraz wielu ludzi, którzy przeszli w swoim życiu przez festiwale jarocińskie i są to naprawdę wspaniałe osoby, które pełnią bardzo ważne funkcje. Jarocin uratował całe pokolenie młodzieży lat 80. Gdyby nie to miejsce, gdzie mogli się spotkać, poczuć że nie są osamotnieni, że nie są wyrzutkami społeczeństwa, tylko tworzą żywy dynamiczny i twórczy nurt tego społeczeństwa, to możliwe, że Polska wyglądałaby teraz inaczej. Bo są to naprawdę znakomici ludzie. Być może ten festiwal, na którym przez wiele lat rok w rok spotykali się młodzi ludzie, przyczynił się, jako jeden z wielu elementów, do odzyskania przez Polskę wolności.
Fascynuje to, że kiedyś komunikacja, szczególnie medialna, nie była tak rozwinięta, nie było tak wielu reklam zachęcających do przyjazdu na ten czy inny festiwal muzyczny, a jednak do Jarocina przybywały tysiące ludzi.
Jarocin był legendą. Czekało się na niego cały rok. Jeśli rodzice pozwalali, to się na niego jechało, a jeśli nie, to robiło się wszystko żeby jakoś wyrwać się z domu. Ja do młodzieży już się nie zaliczałem, bo w 85 roku miałem już 30 lat. Ale z racji tego, że wtedy od wielu lat już zajmowałem się muzyką zawodowo, miałem szczęście przyłożyć rękę do tego wydarzenia muzycznego.
Czy teraz także na festiwalu w Jarocinie będzie okazja do pokazania się dla nowych zespołów? Odkrycia nowych talentów, tak jak było to kiedyś?
Coraz poważniej mówi się o kierunku, w którym powinien pójść festiwal jarociński. Moim zdaniem powinna być zachowana mała scena dla osób debiutujących, spośród których publiczność wyłaniałaby tych, którzy wystąpią na dużej scenie. Myślę, że to bardzo dobra zasada. Pewne rzeczy, które się sprawdziły powinny był kontynuowane. Chociaż wiadomo, że warunki są zupełnie inne, ale powinniśmy się z tego tylko cieszyć.