Nigdy nie byłem fanem Michaela Jacksona. Szanuję go za to, że był człowiekiem bardzo pracowitym, obdarzonym wielkim talentem, jego twórczość była jednak muzyką producentów. Był to amerykański show-biznes, a nie Jackson. Nie można o nim mówić jak o twórcy pokroju Leonarda Cohena, ponieważ Michael był w większym stopniu odtwórcą, niż twórcą.

Reklama

Całkowicie odsunęły mnie od Jacksona sprawy związane z oskarżeniami artysty o pedofilię. Co prawda został on uniewinniony, ale wcześniej zapłacił 20 mln dolarów ugodowego. Nie starał się nawet dowieść swojej niewinności, a już samo to jest dla mnie podejrzane. Ten kto idzie na ugodę, z pewnością ma coś na sumieniu. Od czasu, gdy zapłacił tak ogromne pieniądze, by uniknąć procesu, przestał dla mnie istnieć. Takie historie deprecjonują nawet gwiazdy o największych osiągnięciach. Gdyby nagle okazało się, że Leonardo da Vinci gwałcił małe dziewczynki, to też inaczej bym spojrzał na Monę Lisę.

Cała sprawa wokół Michaela Jacksona i wyciąganie brudów na jego temat, które teraz rozpocznie się na dobre, nie jest odosobnionym przypadkiem. Cały świat jest nie fair. Jackson był bardzo znaną osobą, stąd też nagonka na niego ma tak wielkie natężenie, ale równie dobrze można tak szykanować przeciętnego mieszkańca jakiejś wsi. Przepływ informacji jest teraz tak szybki, że nie powinno nikogo dziwić, dlaczego tak wiele osób włącza się do globalnej debaty publicznej.