Pod koniec listopada nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazała się książka "Marek Jackowski. Głośniej! Historia twórcy Maanamu" autorstwa Anny Kamińskiej. Autorka bestsellerowych biografii Simony Kossak, Wandy Rutkiewicz, czy Marka Kotańskiego, tym razem wzięła "na warsztat" legendę polskiego rocka. – Poznałam człowieka niezwykle utalentowanego, kreatywnego i interesującego od środka, człowieka poszukującego – mówi w rozmowie z Dziennik.pl Anna Kamińska.
Dlaczego akurat Jackowski?
Dorastałam przy muzyce Maanamu, myślę, że podobnie jak wiele osób w tym kraju, które się urodziły w latach 70. czy 80. Ja się urodziłam akurat w roku 80., obserwowałam, jak się rozwija ten zespół, mój tata kupował ich płyty, więc już w dzieciństwie docierały do mnie dźwięki Maanamu. Głównie były to dźwięki, bo tekst doszedł wtedy, jak się zaczęły w moim życiu pierwsze imprezy, pierwsze prywatki, pierwsze jakieś emocje związane z relacjami między ludźmi. Natomiast pierwsze moje wspomnienia są takie, że mój tata, tata maluje w ogóle obrazy, miał pracownię w domu i w tej pracowni pierwsza muzyka, jaką ja w ogóle kojarzę ze swojego życia, to jest zespół Maanam, który płynie z "Trójki" u mnie w domu, więc ja do tego Maanamu zawsze miałam taki stosunek, wiesz, bardzo jakiś bliski.
Często też w moim przypadku bywa tak, że jedna książka wypływa z poprzedniej. Poprzednią książkę napisałam o Marku Kotańskim, który współpracował z Małgorzatą Geysmer. Ona była lekarką, pracowała w Monarze i była taką prawą ręką Kotańskiego, ona z nim założyła w ogóle Monar i w tym czasie była żoną Johna Portera, który grał z Markiem Jackowskim w zespole Maanam Elektryczny Prysznic. Więc ja usłyszałam o Jackowskim, pisząc o Kotańskim, że Jackowski bywał u pacjentów Monaru w Głoskowie, w pierwszym domu Monaru, słyszałam, że bywał w domu Małgosi Geysmer. Małgosia to w ogóle postać, która mnie absolutnie zafascynowała.
Lekarka, kobieta, która dużo czytała, oglądała dużo filmów, chodziła na różne koncerty i to ona właśnie chodziła z pacjentami Monaru na koncerty Maanamu. Usłyszałam od nich o Jackowskim nie tylko jako kompozytorze, gitarzyście czy założycielu Maanamu i spełnionym artyście, ale też o człowieku, który miał problemy w życiu m.in. z uzależnieniem. Słyszałam o tym, że Jackowski bywał na imprezach towarzyskich z ludźmi z Monaru, słyszałam też, że Małgosia się z nim przyjaźniła i chłonęłam te informacje. Sam Marek Jackowski w wywiadach, których się potem naczytałam mnóstwo, ciągle to podkreślał: Małgosia Geysmerowa uratowała mi życie, Małgosia Geysmerowa wezwała karetkę pogotowia i dzięki temu żyję… itd.
Mało tego, ja też się dowiedziałam właśnie z tego środowiska Monaru, że w historii zespołu Maanam była taka sytuacja, że Kora wyrzuciła Marka Jackowskiego z jego własnego zespołu. To ludzie z Monaru powiedzieli, słuchaj, jest taka historia: "Marek stworzył Korę, zaprosił ją do swojego zespołu, uwierzył w nią, a potem ona go wyrzuciła i się załamał".
Miałam też takie poczucie, że byłoby warto stworzyć o nim opowieść (napisać biografię – przyp. red.) dlatego, że od wielu lat na temat Kory jest bardzo głośno w mediach, a Jackowski był kompletnie w cieniu, jakby zapomniany. Wpewnym momencie redaktorka Wydawnictwa Literackiego Katarzyna Krzyżan-Perek, która wiedziała, że to dla mnie ważny temat, powiedziała: "Ania, a może napiszesz o Marku Jackowskim?". Zgodziłam się w mig.
Chyba niełatwo pisać o kimś, kogo dobrze znasz, nawet poprzez jego twórczość, do kogo masz może emocjonalny stosunek?
Ja myślę, że gdybym go znała osobiście i gdybyśmy się w jakiś sposób spotkali w życiu czy poznali, czy byłabym na przykład wierną i zaprzyjaźnioną z nim fanką Maanamu to wtedy mogłoby to rzeczywiście być niekomfortowe. Dowiedziałam się, podczas pracy nad książką, że fani Maanamu, tacy towarzyszący grupie od początku lat 80., najwierniejsi, którzy do dzisiaj się fascynują Maanamem, zresztą wspaniali ludzie, byli bardzo blisko Marka Jackowskiego i Kory.
To są osoby, które Marek i Kora zapraszali do swoich domów, które odwozili samochodem, które taksówką podróżowały z Jackowskim i z Korą… dla mnie to było w ogóle niesamowite. Jeśli ja bym była fanką Maanamu, czy kimś z nim zaprzyjaźnionym może byłoby mi trudno napisać o Jackowskim i oddzielić własne emocje od tego, że biorę tę postać na warsztat, ale przez to, że ja nie miałam takich bliskich związków, ani się nie przyjaźniłam z jego rodziną, z jego dziećmi, to dla mnie Jackowski był kimś, kto po prostu zawsze był kompozytorem, gitarzystą i twórcą Maanamu, artystą, który stoi na scenie i takim samym bohaterem na książki jak inne postacie, o których pisałam: Wanda Rutkiewicz, czy Simona Kossak.
Ja nie miałam też takich kłopotów, może przez to doświadczenie wydania już wielu biografii, po prostu wiem, że tak tu już jest: najpierw ruszasz w teren i są w tobie duże emocje, bo ludzie ci się zwierzają, wzruszają się, czy wybuchają złością na mojego bohatera, czy bohaterki książki, natomiast po tym wszystkim musisz na spokojnie w domu się zamknąć na pół roku, czy nawet więcej niż pół roku i się z tym zmierzyć i wtedy ja muszę być jak najbardziej obiektywną. Wiem, że powinnam napisać na spokojnie, już bez tych pierwszych emocji i zawsze o człowieku, który był człowiekiem z krwi i kości, nie tylko kimś wybitnym, oczywiście szanując wszystko to, co zrobił, cały jego dorobek.
Jaki zatem obraz człowieka z krwi i kości ujrzałaś?
Obraz człowieka niezwykle utalentowanego, kreatywnego i interesującego od środka, człowieka poszukującego, bo Jackowski najpierw trochę buddyzmem się interesował, interesował się hipnozą, mało tego, on tą hipnozą leczył ludzi, on się interesował chińską Księgą Przemian na przykład i chodził z tą księgą, i wróżył z tej księgi sobie, ale też innym ludziom, potem się zainteresował katolicyzmem i już po zaleczeniu choroby alkoholowej stał się takim gorliwym katolikiem.
Było w nim dużo takich rzeczy, które świadczyły o tym, że głęboko poszukuje. Dla mnie to było bardzo ciekawe, bo to był człowiek, który był otwarty na różne światopoglądy, na różne dyskusje, na różne religie, poglądy, wartości. Był również ciekawy przez to, że, mimo że się pogubił w życiu, miał wieloletni okres bycia w chorobie alkoholowej, to się z tego podniósł. To był przełom niesamowity w jego życiu. Doprowadził do tego, że w pewnym momencie nie miał ani rodziny, ani domu, nie miał gdzie mieszkać, nie miał zespołu, nie miał pieniędzy i narobił długów. Wszystko w życiu stracił.A potem to wszystko odzyskał. Bardzo ciekawy był ten proces, jak odbudował swoje życie po stracie zespołu, po rozwodzie, po chorobie alkoholowej.
Poznałam człowieka, który był bardzo wrażliwy, który miał kłopot, by unieść olbrzymi sukcesu Maanamu. Ludzie mówili mi że jego to tak tąpnęło, że musiał te emocje swoje czymś jakby gasić, no i alkohol był taką rzeczą, która pomogła mu się znaleźć w tej sytuacji. Spotkałam człowieka nie razw życiu jakby pogubionego, który był szalenie utalentowany muzycznie, ale też bardzo pracowity, o czym świadczy, chociażby ilość utworów, które nam pozostawił, ilość tych płyt nagranych.
Marek Jackowski sam o sobie mówił, że jest wędrowcem i przyjaciół ma niewielu. Był samotnikiem, żył trochę jak nomada, przenosił się z miejsca na miejsce, na squacie żyli z Korą przez jakiś czas, żyli w skrajnej biedzie, ale były momenty, kiedy żyli w luksusie, kropili cytryną awokado i pili szampana na co dzień, więc to życie było takie "góra, dół", sukces, a potem upadek. Falowanie i spadanie – jak w piosence "Raz dwa, raz dwa" Maanamu, która jest leitmotivem mojej książki.
Żył w niezwykłym tempie, twórczo, intensywnie, mocno i w jego życiu nie było nudy. Ludzie, z którymi rozmawiałam, podkreślali, że Jackowski to był fantastyczny człowiek, przy którym oni się dobrze czuli, z którym się fajnie pracowało, nagrywało płyty, od którego się dużo nauczyli i którego bardzo szanowali. Żył w zgodzie ze sobą. Wiedział, że chce w życiu robić muzykę, miał poczucie własnej wartości. Marek Jackowski wiedział, że ma talent, chciał robić przeboje, nie piosenki, które czasem ludzie zagrają gdzieś tam w domach kultury, ale hity na stadiony. I wiedział, że potrafi to robić.
Żony zmieniał, domy zmieniał, dzieci wychowywał nie swoje, potem miał 3 córki, miał dużo domów, po drodze miał różne partnerki, ale co jest stałego w tym życiorysie, to to, że od początku do końca Jackowski chciał grać. Chciał mieć zespół, taką wspólnotę, jaką jest każdy zespół, tworzyć muzykę i do końca życia był temu wiernie oddany.
Myślę, że to jest też świetna i bardzo inspirująca historia dla wielu młodych ludzi, którzy coś w sobie odkrywają, chcą stać na scenie. Marek Jackowski jest przykładem, że można pochodzić z małej miejscowości, małej wsi, można nie mieć pieniędzy na lekcje gry na gitarze, mieć daleko do szkoły muzycznej, być samoukiem, nauczyć się samodzielnie języka angielskiego, nauczyć się gry na instrumencie i zdobyć świat.
On, żeby ten świat zdobyć, nie raz nie dojadał, czy chleb ze śmietnika wyjadał, spał na kożuchu w czyimś domu, bo nie miał gdzie mieszkać i nie stać go było na wynajem mieszkania, ale osiągnął w życiu to, co chciał, to na czym mu zależało. To jest historia kogoś, kto ma same przeszkody na początku w życiu, a jednak je przezwycięża, robi to, o czym marzył. Stoi na scenie, ludzie kochają jego piosenki, ma swoich fanów. Jest spełniony. I jest szczęśliwy, że może kreować zespół, rzeczywistość. Wykreował Korę jako wokalistkę rockową, którą zaprosił do zespołu Maanam i jakby był ojcem tego zespołu…
Korę, która potraktowała go potem… bardzo nieładnie?
Tak. Opisuję w mojej książce moment, kiedy Kora podjęła decyzję, żeby manager Maanamu zadzwonił do Marka i powiedział mu, żeby nie przyjeżdżał na koncerty, bo jest w zespole inny gitarzysta. Jackowskiemu to się w ogóle w głowie nie mieściło. Nie mógł w ogóle długo dopuścić do siebie tej informacji, wszyscy dookoła niego mówili, że to absurd. Do Jackowskiego zadzwonił menadżer i mówi: "Słuchaj, nie przyjeżdżaj na koncerty, bo mamy innego gitarzystę…". W jego zespole, który on stworzył wspólnie z innym muzykiem Milo Kurtisem, a potem nazwał, wykreował, przez wiele lat pisał historię tego zespołu i do którego zaprosił wokalistkę. Jackowski się po tym załamał. W książce podaję jednak także kontekst całej sprawy i stanowisko drugiej strony, starałam się rzetelnie oddać złożoność tego konfliktu.
W twojej książce po raz pierwszy głos zabiera druga żona Marka?
Tak, udało mi się zaprosić do rozmowyjego drugą żoną Kasię, okazała się szczera i powiedziała bardzo dużo na temat tego małżeństwa. Dodała taki pazur rockandrollowy w książce, bo opowiedziała mi, na czym polegało to życie, jakie kojarzymy z rockmanami, że to jest "seks, drugs & rock'n'roll" i to wszystko jest w jej opowieści. Są sceny imprezowe, są sceny z trasy, są sceny zazdrości, bo Marek lubił młode dziewczyny, ranienia się i to dosłownie, bo jest, chociażby taka scena, jak ona po prostu Markowi nóż wbija w ramięw czasie jednej ze scysji. To są sceny jak z filmów o rasowych zachodnich rockmanach.
Dużo ludzi krępowało się mówić wprost o pewnych sprawach. Ludzie z Monaru opowiedzieli mi, że widzieli nie raz nietrzeźwego Jackowskiego, który kiedyś podnosi łyżkę zupy i ta łyżka zawisa w powietrzu. Kasia to wszystko potwierdziła, wprost opowiedziała, jak było i nazwała takie stany. Opowiedziała, jakie były jego ciągi, jak jeździła z Markiem po lekarzach. To są mocne historie, ale takie było jego życie i trudno, żebym potem tylko opisywać, że był tylko super mężem i super ojcem dla trzech córek w kolejnym małżeństwie. Sam Jackowski mówił zresztą, że jako nałogowiec robił rzeczy straszne. On w szczegóły nie wchodził, ale w mojej książce opowiada o tym jego druga żona.
Czy jest coś, czego się o Marku dowiedziałaś, ale czego nam nie powiedziałaś?
Wiesz… są takie rzeczy, które staram się przemycać między wierszami, licząc na inteligencję czytelnika. Oczywiście, że nie podaję wszystkiego, czego się dowiedziałam, choćby ze względu na rozmiar książki, a czasem po prostu wolę puścić oko do czytelnika. Nie ujawniam też tego, na co nie mam dowodu albo wiem tylko z jednego źródła, chyba że kogoś cytuję.
Pisząc, pomijam niektóre rzeczy związane na przykład z fizycznością człowieka, bo uważam, że nie można człowieka odrzeć zupełnie z intymności, całkowicie go obnażyć i pokazać go poniżej jakiegoś poziomu przyzwoitości. Poza tym, jeśli to nie wnosi niczego istotnego do tej mojej opowieści, albo jej nie zmienia, to już tego nie dopisuję na siłę, wszystko musi mieć w książce sens. Można, wiesz, podać 50 pijackich sytuacji z udziałem Jackowskiego, ale po co to mnożyć? Ja podałam, na przykład, opowieść o tym, jak to wracając z Maanamem z koncertu, zatrzymują się na stacji benzynowej, z busa wychodzi Jackowski i chce na stacji kupić alkohol. Sprzedawczyni nie chce mu, zdaje się nic sprzedać, bo widzi, że facet jest w stanie już mocno wskazującym na spożycie, a on na to mówi do niej: "Pani wie, kim ja jestem? Nie poznaje mnie pani? Ja jestem Maanam!".
O tym opowiedziałam, bo to po prostu współgra w jednym z rozdziałów z opowieścią o tym, że on jest Maanamem, on stworzył ten zespół i się z nim identyfikował. O innych historiach, na przykład o tym, że ludzie widzieli go po alkoholu na ulicach Warszawy i co się wtedy działo, już się ze szczegółami nie rozpisywałam, nie miało to wpływu na tę opowieść.
To, co jest najważniejszego w opowieści o jego życiu to jego talent, wspaniały i niepowtarzalny tandem kompozytorsko-autorski, jaki tworzyli z Korą, zostawiając nam tak wiele wspaniałych piosenek i taki przekaz, że mimo ciągłych przeszkód i niedostatków, warto realizować swój talent. To jest też niezwykłe, że Jackowski podnosi się w pewnym momencie z upadku dzięki temu, w co wierzył i pozostał oddany, czyli dzięki muzyce. I że pozostał do końca empatyczny na scenie, potrafił współpracować z innymi muzykami, dawał im przestrzeń na scenie i robił to z radością, kochał pisać muzykę, nagrywać płyty i grać w Maanamie, był twórcą totalnym. To jest piękna historia o kimś, kto nigdy nie poddaje się, tylko z uporem i ambicją, znając swoją wartość, realizuje swój scenariusz na twórcze, a więc zawsze bogate, intensywne i pełne przygód, życie.
Uf, trudne, ciężkie życie, ciężka praca. Po Jackowskim odpoczniesz, czy bierzesz się za coś nowego?
Nie zdradzę za wiele (uśmiech). Na pewno będę dalej pracować, już się do tego zobowiązałam jedną umową z polskim wydawcą i jedną z amerykańskim, więc czeka mnie także praca w języku angielskim, czego wcześniej nie robiłam. W przyszłym roku jadę też po raz pierwszy na targi książki do Wilna, bo wyszła tam po litewsku moja "Wanda" i czekam na film fabularny o Simonie Kossak, który powstał na podstawie mojej książki "Simona", więc dość pracowicie, ale też ciekawie zapowiada się ten rok.