13 grudnia 1981 r. o godz. 6 rano media publiczne nadały wystąpienie gen. Wojciecha Jaruzelskiego, w którym poinformował on Polaków o wprowadzeniu stanu wojennego na terenie całego kraju. Internowano ponad 10 tys. osób, w tym także ludzi kultury i sztuki, m.in. reżyserkę teatralną Izabellę Cywińską, czy reżysera Kazimierza Kutza. Z pomocą internowanym i prześladowanym ruszyli m.in. Maja Komorowska, Daniel Olbrychski i Andrzej Łapicki.

Reklama

Jose Torres: Nie mieściło mi się to w głowie

"Ja poprzedniego dnia grałem koncert w pobliżu Oleśnicy i mieliśmy wracać do Wrocławia na kolejny występ. Wyobrażasz sobie, jakie zdziwienie? Wysiadamy we Wrocławiu, a tam wszystko sparaliżowane! Czołgi na ulicy, milicja pomykała po całym Wrocławiu, nie było w ogóle mowy o jakimś koncercie. Pamiętam, mieszkałem wtedy w akademiku na Tęczowej i pewnego dnia, już podczas stanu wojennego, szedłem na uczelnię. Wychodzę z akademika, a tam na placu barykada zrobiona ze śmietników i z jednej strony ludność, a z drugiej strony nadjeżdżał akurat duży samochód z milicją i zaczęło się naparzanie. - Ja jestem obcokrajowcem, jestem spokojny – powiedziałem, ale i tak wolałem się wrócić do akademika i dałem już sobie spokój na ten dzień z wędrówką na uczelnię. Było to dla mnie zaskakujące, bo był taki moment, że ja się zastanawiałem, że jak to? Jak Polak może strzelić do Polaka? Nie mieściło mi się to w głowie. Moja rodzina też się bardzo martwiła, bo te zamieszki pokazywali w telewizji. Przeżyłem ten okres ze wszystkimi trudnościami, które ten okres przyniósł. Poczułem się z tymi wszystkimi ograniczeniami trochę jak na Kubie… na dodatek wszystko kupowałeś na kartki. Masakra. Nie rozumiałem za bardzo, czy to było konieczne… nie wiem do dzisiaj, co się wtedy wydarzyło, że Jaruzelski podjął taką decyzję. Naprawdę było… burzliwie" – wspomina w rozmowie z dziennik.pl Jose Torres, muzyk, perkusista pochodzący z Kuby, od lat mieszkający w Polsce.

Reklama

Krystyna Prońko: W nocy obudził mnie telefon

"12 grudnia graliśmy "Kolędę nockę" w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Dojeżdżający wykonawcy mieszkali w Grand Hotelu w Sopocie. W nocy obudził mnie telefon od Haliny Frąckowiak, żebym wyjrzała przez okno. Na ulicy stały jakieś kordony. Chwilę później zapukano do moich drzwi. Mundurowy milicjant zażądał dowodu osobistego, a jeden z dwóch ubranych w moro ludzi zajrzał pod łóżko, do szafy i łazienki, ale nie za zasłony, co mnie zdziwiło. Kiedy wyszli, usłyszałam dobiegające zewsząd stukoty i szuranie mebli. Domyśliłam się, że wyłuskiwano delegatów Krajowej Komisji "Solidarności", których m.in. kwaterowano także w Grand Hotelu. Rankiem na śniadaniu w restauracji spotkali się tylko artyści i przerażeni kelnerzy. Telefony nie działały, pojechałyśmy więc z Haliną do teatru, bo w niedzielę miałyśmy znów występować. Trwał poranek dla dzieci, ale nasze wieczorne przedstawienia już się nie odbyły" – wspominała Krystyna Prońko w serwisie Culture.pl.

Józef Skrzek: W dzisiejszych czasach wojna?

"W grudniu 1981 roku byłem z saksofonistą Tomkiem Szukalskim na festiwalu w Bratysławie, potem w Wiedniu. Wracaliśmy w nocy z soboty na niedzielę. Już od granicy widzieliśmy mnóstwo czołgów na rampach kolejowych, ale do głowy mi nie przyszło, co się szykuje. O wprowadzeniu stanu wojennego dowiedziałem się po włączeniu telewizora. To było szokujące przeżycie, ale pierwsza myśl była taka, że to jakieś dziwactwo. No bo jak to? W środkowej Europie, w dzisiejszych czasach wojna? Toż to niemożliwe! Oczywiście miało się trochę pietra, gdy widziało się te wojska na ulicy. Tu i ówdzie panowała wręcz psychoza" – wspominał w katowickim dodatku Gazety Wyborczej Józef Skrzek, muzyk, multiinstrumentalista, lider zespołu SBB.