Anna Sobańda: Co dziś truje nas najbardziej?

Katarzyna Bosacka: Wiele rzeczy nas truje, ale najgorszy jest nadmierny konsumpcjonizm. Wpadamy do sklepu i chcemy mieć wszystkiego dużo. Przykład pierwszy z brzegu: wchodząc do przeciętnej polskiej łazienki, znajdziemy proszek do białego, proszek do koloru, proszek do czarnego, proszek do prania dla dzieci, wybielacz, zmiękczacz i płyn do płukania. Tymczasem im mniej tego typu produktów w naszym życiu, tym lepiej.

Reklama

Mamy prać w samej wodzie?

Oczywiście, że nie, ale możemy kupić jeden proszek, który będzie nadawał się do każdego prania. Nie musimy używać zmiękczacza, bo proszki mają go w sobie, ani płynu do płukania, bo przecież proszki są zapachowe.

Dlaczego nadmiar takich produktów może nam szkodzić?

Ponieważ one wszystkie zawierają substancje, obecne również w plastikach, zwane plastyfikatorami, które mają wpływ na nasz układ hormonalny. W jednym z odcinków programu pokażemy badania młodego doktoranta z Polski nad plemnikami mężczyzn. Pokazały one, że u mężczyzn nadużywających chemii, jest o połowę mniej plemników i są one znacznie mniej ruchliwe, niż u panów żyjących w miarę naturalnym środowisku, mniemających tak dużej styczności ze środkami chemicznymi.
Badania pokazują, że plastik jest w naszych tkankach tłuszczowych, ponieważ zjadamy go wraz z żywnością, która jest w niego pakowana i wypijamy go razem z wodą butelkowaną.
Dziś nawet owoce i warzywa pakowane są w plastikowe folie i pudełka. Plastik nas zalewa i jest tym, co truje nas najbardziej.

Co możemy z tym zrobić?

Reklama

Powinniśmy się zastanowić nad tym, co kupujemy. Czy na pewno musimy kupować owoce i warzywa w dyskontach, gdzie pakowane są w plastikowe pudełka i zawijane w folie. A jeśli już kupujemy żywność w plastikowych opakowaniach, to zaraz po przyjściu do domu, przełóżmy ją do innych naczyń, bo im krótszy kontakt z plastikiem, tym lepiej.
Zastanówmy się też, czy nie warto na przykład zrezygnować z wody butelkowanej, skoro ta w kranie nadaje się do picia.

A jeśli nie mamy pewności, czy woda w naszym kranie nadaje się do picia?

Często słyszę, że woda w karnie może być zanieczyszczana przez złe rury. Tymczasem wystarczy zadzwonić do wodociągów i poprosić, by zbadali wodę, która wypływa z naszego kranu. Takie badania wody można też zrobić na własną rękę, nie jest to duży koszt, a będziemy mieli pewność. Brytyjczycy zbadali niedawno 13 wód butelkowanych obecnych na ich rynku i w każdej z nich było cztery razy więcej plastiku niż w wodzie kranowej.

Czy pani zmieniła coś w swoim domu pod wpływem programu?

Przede wszystkim przestaliśmy w ogóle kupować wodę butelkowaną, pijemy tę z kranu. A ponieważ lubimy gazowaną, kupiliśmy syfon. Jak mogę staram się unikać plastiku. Kiedy chodzę do sklepu, to owoce czy warzywa wkładam do koszyka, a nie tej foliowej torebki. Staram się kupować produkty na wagę, sery, wędliny, rybę wędzoną. Po powrocie do domu wszystko przekładam do szkła, albo zawijam w papier, czy ściereczkę. Im mniej plastiku, tym lepiej.
Zredukowałam też liczbę kosmetyków. Przeorganizowałam także pranie. Teraz kupujemy tylko jeden, za to ekologiczny proszek. Płynów do płukania nie używałam nigdy, bo jakoś zawsze wydawało mi się, że to bez sensu, żeby pachnący proszek perfumować dodatkowo płynem. Staram się kupować ekologiczne środki czystości, choć nie zawsze jest to możliwe, nie wszędzie są dostępne.

Czy to się kiedyś zmieni?

To jest dość powolny proces, ale przecież my jako konsumenci, wymusiliśmy już na producentach żywności, żeby dawali nam lepsze produkty. Dziś mamy parówki z szynki, czy piersi kurczaka, które mają 95% mięsa, a jeszcze 10 lat temu znalezienie dobrej parówki graniczyło z cudem. Sądzę więc, że w przypadku środków czystości też tak się stanie. Producenci zaczną rozsądnie myśleć i wielkie koncerny zostaną zmuszone przez konsumentów do tego, by zaczęły robić także środki ekologiczne przyjazne zarówno nam, jak i środowisku.

Czy pracując nad programem spotkała się pani z wrogim nastawieniem dużych koncernów?

Na samym początku prac nad programu „Wiem co jem” ciągle spotykaliśmy się z protestami, a to producentów wody butelkowanej, a to producentów jajek, kurczaków, czy wędlin. Po tym jednak, jak program otrzymał 11 nagród, w tym Telekamerę, i stał się niejako kultową produkcją, już nie wypadało go krytykować. Przy „Co nas truję” jadę więc trochę na popularności „Wiem co jem” i na razie dają mi spokój (śmiech)

Co zobaczymy w nowym sezonie „Co nas truje”?

Pojawią się bardzo różne tematy, bo do worka z napisem „co nas truje” można wrzucić wiele rzeczy, z których często nie zdajemy sobie sprawy. Na przykład będzie odcinek o seksie.

Seks nas truje?

Truje nas zupełny brak seksu, albo seks nieodpowiedzialny, bez zabezpieczenia, który wiąże się z wieloma zagrożeniami i chorobami. Będzie to bardzo ciekawy odcinek, który pokazuje, że edukacji seksualnej w naszym kraju bardzo brakuje.
Będzie też odcinek o proszkach do prania. Będzie kilka tematów żywieniowych. Cieszę się też, że udało nam się kilka osób zawrócić ze złej drogi.

Dzięki programowi?

Tak. Opowiem pani sytuację młodego człowieka, studenta, który odpowiedział na nasze ogłoszenie, kiedy szukaliśmy kogoś, kto je bardzo dużo zupek chińskich. Poprosiliśmy go, żeby przez miesiąc jadł zupki chiński, ale wcześniej zrobił badania, byśmy mogli porównać, jak ta zupkowa dieta na niego wpłynęła. Tymczasem już przy tych pierwszych badaniach okazało się, że on jest chory, że będąc tak młodym człowiekiem, ma najróżniejsze problemy ze zdrowiem, o których nie wiedział. Chłopak ma 19 lat i rozwalone życie przez zupki chińskie, które z pasją zajadał. Pamiętam też z poprzedniego sezonu pana Arka, głowę rodziny, która zajadała się wieprzowiną. Raz na 2 miesiące kupowali pół świni i ją zjadali. Panu Arkowi w badaniach wyszło, że jest ciężko chory, że ma początki miażdżycy. Lekarz, który zobaczył te badania na niego nawrzeszczał, a nasz bohater wyszedł z gabinetu i mi podziękował. Jest to więc bardzo ważny aspekt programu „Co nas truje”.

Nowe odcinki programu Katarzyny Bosackiej "Co nas truje" w każdą niedzielę o 11.30 na antenie TVN Style.