Anna Sobańda: Dlaczego TVN zdecydował się na serial internetowy?
Edward Miszczak: Kiedy jako pierwsi dawaliśmy prapremiery odcinków naszych seriali w Internecie, wszyscy się pukali w czoło. Na świecie nie było wówczas takich przykładów. Producenci płakali mi w rękaw, że to im obniża oglądalność. W Polsce nie ma bowiem jeszcze tego zwyczaju, który jest w Wielkiej Brytanii, że do oglądalności normalnej dolicza się 10% tego, co jest oglądane na różnych innych nośnikach. Uznaliśmy jednak, że trzeba budować ten obyczaj.
Dzisiaj ludzie zastanawiają się nad różnymi mediami, ale tak naprawdę to jest ekran, a tych ekranów mamy dużo. Ten rodzaj konsumpcji telewizji się zmienia i teraz stacja telewizyjna powinna pozwolić widzowi dojść do swojego kontentu nie w tak hermetyczny sposób. Pamięta pani, jak Kevin Spacey zrobił dla Netflixa serial „House of Cards”? Na początku wszyscy się pukali w czoło, a okazało się że to był wielki sukces. Myśmy to wówczas bardzo analizowali. Ja się bardzo cieszę, że Markus Tellenbach, nasz szef, popiera nasze działania idące w stronę Internetu. To jest nowa era konsumowania ruchomych obrazków.
"Web Therapy" to format, który w Stanach odniósł ogromny sukces. W naszej wersji w roli głównej mamy jedną z najlepszych polskich aktorek, czyli Agatę Kuleszę. Czy TVN nie boi się, że ten potencjał może się zmarnować przez to, że produkcja trafi w całości do sieci, a nie na telewizyjną antenę?
On pewnie kiedyś wróci na antenie tak jak Kevin Spacey wrócił do HBO. My chcemy to na razie łączyć. Mamy wszystkie te światy, możemy sami zadecydować o tym, gdzie to pokazać. Ja mam taką obawę, że może rzucamy pierwsze koty za płoty, ale kto to ma zrobić, jak nie takiej klasy aktorka? To jest bardzo fajny serial, ja się na nim zaśmiewałem, a obejrzałem już prawie wszystkie odcinki
Polska publiczność pokochała Agatę Kuleszę za jej znakomite role w filmach dramatycznych. Czy pana zdaniem pokocha ją także jako aktorkę komediową?
Myślę, że to jest nie tylko kwestia tego, że ona zagra w serialu komediowym, ale ona pewnie zupełnie zmieni teraz publiczność. Bo Internet to jest ten rodzaj korzystania z aktywności i obyczaj telewizyjny, który dotyczy młodych ludzi. Gdzieś tak od 25 do 40 roku życia, jest wersalka. Ale do 25 roku życia jest już często indywidualne odbieranie telewizji, czyli komputer, tablet. Agata Kulesza jest bardzo odważna, że zdecydowała się na taki format. Fajnie, że spotykamy w tym serialu wspaniałą aktorkę.
Zapytam zatem o inną nową produkcję TVN. Serial „Aż po sufit!” nie osiąga takich wyników jak chociażby „Przepis na życie” czy „Prawo Agaty”. Pojawiły się takie teorie, że jest to winą złej atmosfery, jaka wytworzyła się w ostatnim czasie wokół Cezarego Pazury, który gra tam główną rolę.
Absolutnie się z tym nie zgadzam. Cezary Pazura ma swój klimat w Internecie, który sobie zbudował sam, tocząc różne słuszne boje. No bo jeśli ma za sobą pozytywne wyroki sądowe, to znaczy, że miał rację. Wiemy jednak, jak łatwo jest zbudować hejt. Ale ten hejt ucichł, kiedy wszyscy znów zobaczyli, jak wspaniałym Pazura jest aktorem. Bo to jest wielki polski aktor. Nie ma w naszym kraju zbyt wielu możliwości obsadzenia roli 50 letniego mężczyzny. A Pazura to gigantyczna aktorska postać.
Skąd zatem słabe wyniki „Aż po sufit!”?
To nie jest serial napisany tutaj, on został transponowany z zupełnie innego rynku. Ten serial ma też w sobie taki trudny element, czyli spojrzenie na te same wydarzenia, z różnych punktów widzenia, czyli żony, męża, dzieci. W tym serialu nie ma jednak żadnego castingowego błędu. Być może miejsce, w którym się znalazł? „Prawo Agaty” to była akcja w każdym odcinku, tu jest więcej takich sytuacji rodzinnych. Pierwsza seria miała charakter prezentacyjny, musieliśmy poznać bohaterów, polubić ich. W każdym odcinku poznawaliśmy coraz więcej historii. My ciągle wierzymy, że to jest bardzo dobra oferta. Może trzeba jeszcze poszukać dla niej innego miejsca.
Czy powstanie kolejny sezon?
Na razie jeszcze nad tym dyskutujemy, ale myślę że tak.
Chciałabym też zapytać o głośną zmianę, jaka zaszła w „Dzień Dobry TVN”. Jak ocenia pan Jarosława Kuźniara w roli nowego prowadzącego?
Świetne, choć co prawda czasami wydaje mu się jeszcze, że jest solowym prowadzącym. Pracy w duecie trzeba się nauczyć, zrozumieć, że czasami koleżanka musi zafunkcjonować. Dlatego też wprowadziłem taką zasadę, że od czasu do czasu, kiedy jest jakaś trudniejsza rozmowa, prowadzą ją pojedynczo, żeby nie wchodzili sobie w paradę. Poza tym, uważam, że wszystko jest w porządku. Kuźniar ma pewien temperament polityczny, a ten główny hejt, który go spotkał właśnie z tym się wiąże.
Oglądał pan program „Rinke za kratami”?
Tak, oglądałem.
Ma pan poczucie, że Polsat powielił pana program „Cela Nr”?
Nie, przecież widzę, co się robi dookoła, cały rynek nas kopiuje. Nie wiedziałem tylko, że to jest taka atrakcyjna formuła. Może jednak Rinke niepotrzebnie poszedł w taką, nie do końca dla wielu zrozumiałą stronę. Byłoby pewnie lepiej, gdyby próbował być strażnikiem europejskim w polskich więzieniach. Ale nie rozmawiałem z nim o tym, kiedy szedł do więzienia. Zrobił, co chciał.
Na koniec zapytam zatem, jak pracuje się panu pod nowymi, amerykańskimi rządami?
Świetnie, nic nas nie mogło spotkać cudowniejszego na rynku.