Tomasz Kozibąk, właściciel restauracji w Lędzinie, na łamach portalu serwislokalny.com, opowiedział o kulisach wizyty w jego lokalu Magdy Gessler oraz ekipy "Kuchennych rewolucji". Jak wyznał, zdecydował się na udział w programie, by ratować swój biznes:

Reklama

Widziałem, że restauracje po kuchennych rewolucjach jakoś funkcjonują, więc postanowiłem spróbować. Nie zależało mi na żadnych kokosach, ale żeby przynajmniej zacząć wychodzić na zero: móc na bieżąco spłacać kredyt, opłacać pracowników i mieć parę groszy dla siebie.

Niestety udział w show TVN-u bardzo go rozczarował:

"Kuchenne rewolucje" to był jeden wielki czeski film. Nikt nie wiedział, co się wokół dzieje. Przyjechali na pięć dni, wykorzystali nas jak małpki i zrobili sobie naszym kosztem cyrk wyemitowany w telewizji - mówi w rozmowie z Serwisem Lokalnym. Zaczęło się od tego, że Magda Gessler miała być około południa, później dowiedzieliśmy się, że będzie wieczorem, a przyjechała dopiero o 20. Weszła i od razu zaczęła z krzykiem wymyślać umeblowanie, o płytkach, że z wyprzedaży, itp. Była wulgarna, skakała po tych naszych lożach, piszczała i krzyczała. Nie wszystko pokazali w telewizji. W programie pokazali, jakby cała nasza restauracja to była tylko ta jedna mała pipidówka. Wybrali najmniej reprezentacyjne pomieszczenie, żeby pokazać jak największy efekt push-up jak najniższym kosztem. Ta sala była najmniejsza, więc najłatwiej było ją zrobić – wystarczyło wyrzucić stare loże, dać cztery nowe stoły, kilka krzeseł i pomalować.

Restaurator nie kryje także swojego oburzenia zachowaniem samej gwiazdy "Kuchennych rewolucji":

Nie pokazywali też rzeczy kompromitujących Magdę Gessler. Podała nam przepis na gołąbki, a później nas opieprzyła, że się rozwalają. Ja jej powiedziałem: pani Magdo, ale to jest według pani przepisu. Tego nie było w programie. Zupełnie też inaczej było z tą galaretą, z roladami, ze skręconą kostką kelnerki. Długo by wymieniać. Jej zachowanie to była jedyna rzecz o której w telewizji nie kłamią: ona rzeczywiście jest taka chamska, jak ją pokazują. I mówię to z pełną premedytacją. Wcześniej jeszcze myślałem, że wiadomo, przed kamerami pokrzyczy i tak dalej, ale poza kamerami będzie można z nią normalnie porozmawiać. Nie dało się, nie było z nią kontaktu prywatnie. Ja próbowałem i moi pracownicy próbowali - nic z tego. Dodam jeszcze, że umowa którą zawarliśmy zabraniała nagrywania nam jej wizyty innymi urządzeniami, niż kamery TVN-u. Myślę, że bali się po prostu procesów sądowych.

Właściciel lokalu wyznał także, że Magda Gessler nie uratowała jego biznesu, który ostatecznie musiał zamknąć:

Zaraz po tym jak pojechała ekipa filmowa zrobił się w restauracji większy ruch, ale jeszcze niewystarczająco. Lepiej było po emisji programu w listopadzie. Niestety takie zainteresowanie trwało zaledwie dwa tygodnie, później znowu wszystko wróciło do stanu sprzed "Kuchennych rewolucji".