Magda Gessler odwiedziła restaurację Grzegorza Dziekońskiego w marcu. Odcinek z metamorfozą jego lokalu, został zaś pokazany tuż po wakacjach. Właściciel "Gościńca Myśliwskiego" zdecydował się poprosić program "Kuchenne rewolucje" o pomoc, ponieważ lokal zaczął przynosić straty.

Reklama

W rozmowie z namonciaku.pl, Dziekoński wyznał, że program Magdy Gessler nie jest reżyserowany i choć niektórzy restauratorzy biorący w nim udział zarzucali produkcji tendencyjny montaż, a nawet podsłuchiwanie pracowników, właściciel "Gościńca Myśliwskiego" jest zadowolony z tego, jak pokazano jego lokal w telewizji.

Myślałem, że dadzą mi jakieś wskazówki, co mam mówić, jak mam się zachowywać, ale tak nie było. Program nie jest wyreżyserowany. Wszystko dzieje się na żywo. Jedyne, co mogło być ustawione, to goście podczas pierwszej wizyty Pani Gessler. Obaj z kucharzem nie widzieliśmy nic złego w zaserwowanych daniach, a klienci twierdzili, że są niesmaczne, co się wcześniej nie zdarzało. Myślałem, że będzie gorzej. Podczas nagrywania było kilka krytycznych momentów i prawdę mówiąc nie chciałem nawet oglądać odcinka w telewizji, ale materiał został zmontowany w taki sposób, że jestem zadowolony z tego, co pokazano w telewizji. Gdybym wiedział wcześniej jak to będzie wyglądało na ekranie, to bym się nie denerwował, a stres był ogromny.

Restaurator stwierdził także, że podoba mu się większość zmian zaproponowanych przez Magdę Gessler:

W 90 procentach się z nimi zgadzam. Mam pewne zastrzeżenia co do wypchanych zwierząt. Pani Magda mówiła, że to nieapetyczne, kiedy je się mięso jelenia, który stoi obok. Ja się z tym nie zgadzam. Wiele osób uważało to za atrakcję, szczególnie dla dzieci, które takie zwierzęta na żywo widziały tylko za płotem w ZOO. Kilka z nich tu wróci, bo goście zgodnie twierdzą, że tekturowe jelenie zupełnie nie pasują do klimatu naszego lokalu. Zresztą jeden już się rozpadł, więc nie była to zbyt trwała dekoracja.

Wokół programu "Kuchenne rewolucje" krążą legendy na temat tego, ile restauratorzy muszą zapłacić stacji TVN za pokazanie ich lokali w telewizji. Dziekoński zaprzecza tym plotkom choć przyznaje, że udział w show sporo go kosztował:

Samej stacji nie musiałem nic zapłacić, choć tydzień z Panią Gessler kosztował mnie około 25 tys. zł. Na taką kwotę złożyły się cztery czynniki. Pierwszym był brak klientów ponieważ lokal jest zamykany na czas rewolucji. Drugą kwestią była kolacja, która kosztowała mnie kilkanaście tysięcy złotych. Przez cały czas nagrań musiałem także płacić całej obsłudze, kilka tysięcy kosztowało mnie przeniesienie wspomnianej imprezy do innego lokalu, a kiedy skończył się budżet stacji, poproszono mnie żebym dorzucił się jeszcze do prania dywanów. - powiedział restaurator w rozmowie z namonciaku.pl

Reklama

Czy poniesione koszty i ogromny stres, z jakim wiązał się udział w "Kuchennych rewolucjach" przyniosły oczekiwany efekt?

Pierwsze dwa tygodnie po emisji były dla nas bardzo dobre. W weekend nie byliśmy gotowi na tak liczne odwiedziny gości. Klienci czekali na dania nawet godzinę, a obsługa zapominała o osobach siedzących na tarasie. Szybko ustaliliśmy efektywny podział pracy i teraz na kuchni jest już znacznie lepiej, czego nie można powiedzieć o zainteresowaniu, które po okresie pierwszego wzlotu spadło. Oczywiście nadal jest lepiej, niż przed rewolucją, ale nie ukrywam, że liczyliśmy na lepsze efekty. Na przykład przez pierwsze dwa tygodnie w niedziele utarg był czterokrotnie większy niż przedtem, a teraz zmniejszył się niemal o połowę w porównaniu do największego urodzaju. Mimo wszystko, staram tego zanadto nie analizować tylko pracować na sukces mojego lokalu. - wyznał Grzegorz Dziekoński.