Tragiczną wiadomość o śmierci wieloletniej dyrektorki Ogrodu Zoologicznego we Wrocławiu, znanej m.in. z programu "Z kamerą wśród zwierząt", potwierdził na portalu X (dawniej Twitter) prezydent Wrocławia Jacek Sutryk.
"Zmarła Hanna Gucwińska — wieloletnia legendarna dyrektorka @zoowroclaw razem z mężem Antonim Gucwińskim (zmarłym w 2021 roku). Przez lata program "Z kamerą wśród zwierząt", który prowadziła, uczył nas wrażliwości wobec naszych "braci mniejszych". Będzie nam jej ogromnie brakować" - napisał Jacek Sutryk.
Hanna i Antoni Gucwińscy z kamerą wśród zwierząt
Hanna i Antoni Gucwińscy poznali się w latach 50. we wrocławskim zoo, gdzie oboje byli na praktykach studenckich. Dojeżdżali z odległych miast i początkowo nie pałali do siebie sympatią. Poszło o Antosia, lamparta, którego wychowywała Hanna, a następnie wziął pod opiekę Antoni.
- Musiałam lamparta przekazać i powiem szczerze, że znielubiłam Antosia za to. Byłam pewna, że nie zajmie się nim porządnie – wspominała Hanna Gucwińska w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Miłość przyszła po latach, kiedy pracowali już w zoo we Wrocławiu na etatach. Gdy Gucwiński został jego dyrektorem, wspólnie z żoną sprowadzili do placówki wiele egzotycznych zwierząt, wcześniej nie widzianych na żywo w Polsce.
Szeroką rozpoznawalność i ogromną popularność zdobyli dzięki prowadzeniu programu "Z kamerą wśród zwierząt", w którym pasjonująco opowiadali o codziennym życiu zwierząt. Przez 32 lata nagrali łącznie ponad 750 odcinków tego programu. Karierę zakończyli w atmosferze wielkiego skandalu.
Hanna i Antoni Gucwińscy jak lwy bronili swych "dzieci"
Pobrali się w 1962 r., Antoni został dyrektorem podupadającego zoo we Wrocławiu, o które zadbał wraz z ukochaną Hanną. Sprowadzili do Polski nieznane dotąd w kraju gatunki zwierząt, wprowadzili wrocławskie zoo do unii ogrodów zoologicznych. Byli wierni sobie, swojej pracy i swoim podopiecznym. Kiedy sukcesy Gucwińskiego stały się głośne, Antoniemu zaproponowano posadę dyrektora stołecznego zoo. Chcieli go skusić wyjątkową ofertą, nie przewidzieli, że Gucwińscy są tak oddani swoim podopiecznym.
- Żeby nas zachęcić, powiedzieli, że co cenniejsze zwierzęta zabiorą z Wrocławia. W rzeczywistości to nas zraziło. Pomyśleliśmy: budujemy tutaj zoo, a oni chcą nam je przenosić. Proponowali też pieniądze na zakup zwierząt – zdradzał Antoni Gucwiński w "Gazecie Wyborczej".
Zostali we Wrocławiu, w ogrodzie, który prowadzili przez kilkadziesiąt lat. Nieustannie przy tym podróżowali po całym świecie, a z każdej ekspedycji sprowadzali do kraju kolejne gatunki fauny i flory. Żyli samotnie w małym domku, wybudowanym własnymi siłami niedaleko ukochanego zoo. Unikali ludzi i wspierali się nawzajem. "Szczęśliwy jestem, jak mogę założyć dres i nie muszę nosa wystawiać z domu" – mówił Antoni Gucwiński w wywiadzie dla portalu Onet.pl.
Rozstanie w atmosferze skandalu
Odnoszący sukcesy, niezmiernie popularni wśród widzów i miłośników zwierząt Gucwińscy musieli niespodzianie pożegnać się z wrocławskim zoo i to na dodatek w atmosferze wielkiego skandalu. Antoni Gucwiński został oskarżony o znęcanie się nad Mago, niedźwiedziem odratowanym przez Gucwińskich przed odstrzeleniem, który trafił do Wrocławia w 1991 r. Kilka lat później zamknięto Mago, o którym wiedziano, że jest agresywny, w betonowym bunkrze. Stało się to po tym, jak niedźwiedź zapłodnił siostrę, a ta urodziła trzy niedźwiadki. Dyrektor zoo tłumaczył, że nie było innego wyjścia, że musiał podjąć taką decyzję, by zapobiec podobnym wypadkom w przyszłości. W 2006 r. Antoni Gucwiński został uznany za winnego, sąd odstąpił jednak od wymierzenia kary. Dyrektor zoo miał jedynie wpłacić 1 tys. zł na konto Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.
Hanna Gucwińska: Sponiewierali nas
Małżeństwo nigdy nie pogodziło się z tym wyrokiem. Po tym, jak Hanna Gucwińska musiała sprzedać rodzinny dom, by opłacić adwokatów, broniących ich w sprawie, stracili wiarę i nadzieję. Nie mieli już siły na dalszą walkę.
"Od zoo trzymam się z daleka. Tylko na nasze nieszczęście mieszkamy blisko ogrodu. Każdego dnia trzeba przejść koło bramy. Wszystko się przypomina, po nocach śni. Jeszcze ten proces, skaza do końca życia. Znów wszystko od początku. Nie będziemy się już bronić. W pewnym wieku nie ma sensu się już bronić" — mówiła Hanna Gucwińska w rozmowie z portalem Onet.pl.
Jak wspominała w rozmowie, nie pamiętała nawet dokładnie tego strasznego dla małżeństwa dnia 2006 r. , kiedy oboje musieli opuścić zoo.
"Nawet nie pamiętam ostatniego dnia w pracy. Zima i mróz, a my pakujemy się w pośpiechu, bo od razu wyrzucili nas z mieszkania w ogrodzie. Po 50 latach. [...] Sponiewierali nas. Poklepywali po ramieniu, jak wszystko było dobrze, a potem odwrócili się na pięcie" – mówiła z wyrzutem Hanna.
Hanna Gucwińska była przekonana, że zarzut o znęcanie się nad niedźwiedziem był tylko pretekstem do wyrzucenia ich z pracy. "Dwa razy widzieliśmy, co niedźwiedzie potrafią zrobić z człowiekiem. Najpierw sześcioletni chłopiec wpadł do wybiegu z niedźwiedziami polarnymi. Na szczęście udało się go uratować. Nie przeżył natomiast poborowy, który sam wskoczył do wybiegu. Myślał, że jak go misie trochę okaleczą, to nie pójdzie do wojska. Niedźwiedzie go zmasakrowały. Mago też był groźny. Kiedyś zaatakował pracownika" – wspominali Gucwińscy w rozmowie.
Choć nie doczekali się własnych dzieci, unikali kontaktów z innymi ludźmi i całe swe życie podporządkowali zwierzętom, u kresu życia Antoni Gucwiński miał poczucie, że nie do końca spełnił się zawodowo. "Błędem było to, że człowiek traktował ogród jako swoje życiowe dzieło. Trzeba było czasem odpuścić i może inaczej się ustawić" – wspominał w wywiadach.