Anna Sobańda: Jak ocenia pani list ministra Glińskiego w sprawie rzekomego blokowania filmu "Historia Roja" na Festiwalu Filmowym w Gdyni?
Karolina Korwin Piotrowska: Po raz pierwszy od czasów komunistycznych mamy próbę ingerencji ministra, przedstawiciela strony rządzącej w suwerenną decyzję komisji selektywnej festiwalu gdyńskiego. Zadaniem tej komisji jest oddzielanie ziarna od plew i wypuszczanie wyłącznie dobrych filmów. Odkąd festiwal taką komisję posiada, jego poziom bardzo się podniósł. Dyrektor Michał Oleszczyk, po ujawnieniu listy tegorocznych filmów napisał na Facebooku, że będzie to najlepszy polski festiwal od lat, że tak wysokiego poziomu nie mieliśmy od dawna i że coś fantastycznego się dzieje w polskiej kinematografii. Na tej liście nie mógł znaleźć się film "Historia Roja".
Dlaczego?
Ja na tym filmie byłam. Poszłam do kina w sobotę, na sali było ok. 14 osób, z czego przed końcem nie wyszły tylko dwie, czyli ja i pan, który zasnął. Ten film miał bardzo dobre otwarcie, więc zapytałam w dużym multipleksie, w którym byłam, co zrobiło im tę frekwencję. Oni powiedzieli jasno, zrobiły ją poranne seanse dla szkół. Popołudniowe seanse mogliby zaś zupełnie zlikwidować, bowiem w ogóle nie było widzów. To jest bardzo zły film.
Skąd aż tak zła recenzja?
To jest ideologiczna, chaotyczna, źle nakręcona pogadanka. Tam są poważne błędy techniki filmowej. Idąc na ten film miałam przeczucie, że to może nie być najlepsze kino, ponieważ widziałam ten dziwny zwiastun. Pomyślałam jednak, że ocenianie filmu po zwiastunie, to jak ocenianie książki po okładce. Kupiłam więc bilet, przyłożyłam się do tej frekwencji i po seansie pomyślałam, że to najgorszy film jaki powstał w Polsce od lat. To jest poziom „Ciacha” i „Kac Wawa”. A że porusza słuszny temat, to już zupełnie inna bajka. Jednak ten list Glińskiego to bardzo niebezpieczny precedens. Minister się wcina i próbuje coś wymusić na dyrekcji festiwalu. Czy mamy się spodziewać, że za rok wygra go film "Smoleńsk" bez względu na to, czy będzie dobry, czy zły?
Jaki pani zdaniem będzie "Smoleńsk"?
Jeszcze nie wiem, jaki będzie, bo tak jak większość Polaków obejrzałam tylko zwiastun. Ale kupię bilet i pójdę na ten film, żeby się przekonać. Jednak ingerowanie ministra w decyzje jury festiwalu bardzo źle świadczy o polityce kulturalnej tego rządu.
Jaka to polityka?
Już wiemy, że nowa "Ida" nie powstanie, o czym wprost powiedziała pani premier Szydło. A przecież "Ida" to jest największy sukces polskiej kinematografii od lat. To lato w ogóle jest dla nas genialne. Andrzej Seweryn wygrywa w Locarno, „Ostatnia rodzina” zbiera fantastyczne recenzje w prasie branżowej, Toronto jest nasze, mamy „Powidoki”, „Marię Curie”. Mamy świetną młodzież, która robi bardzo dobre filmy i nagle przychodzi minister, którego list niesie przekaz "myślicie, że będziecie się bawić?, ja wam pokaże, że nie będziecie". To jest ktoś, kto nie rozumie, czym jest sztuka, nie rozumie, że są pewne kryteria, którymi ocenia się film. A "Historia Roja" tych kryteriów nie spełnia. Ja ten film widziałam i było mi przykro, bo historia żołnierzy wyklętych jest bardzo filmowa. Można z tego zrobić świetny film, ale trzeba mieć talent.
Minister Gliński zasugerował jednak, że środowisko artystyczne nie chce opowiadać takich historii, że panuje coś w rodzaju zmowy twórców, którzy blokują filmy na słuszne tematy
Ależ to nie prawda, artyści bardzo chcą mówić o takich tematach i mówią o nich, tylko pan Gliński rozumie wyłącznie nazwiska z jednej strony politycznej. Historia żołnierzy wyklętych i w ogóle II wojny światowej to jest bardzo mocny i nośny temat. Ludzie się w niego wkręcili, to jest coś nie do końca znanego, trochę sexy, odkrywanie nowych kart historii. To są niekiedy bardzo dramatyczne, trudne opowieści, które kino kocha. A pan Gliński chyba nie ma pojęcia, jak dużo filmów o wojnie właśnie zaczęło się kręcić. Nie można jednak zawęzić tej tematyki do wąskiego, ideologicznego marginesu.
Pytanie tylko, czy te powstające filmy opowiedzą o naszej historii w aprobowany przez rządzących sposób
Przepraszam, ale nie wydaje mi się, że one powinny mieć jakąkolwiek aprobatę. Reżyser robi film dla widza. Po 89. roku powinniśmy zapomnieć o jakichkolwiek innych kryteriach. Tymczasem teraz, po raz pierwszy od tamtego czasu, ktoś wysuwa kryterium ideologiczne. Choć tak naprawdę jest to drugi raz, bo pierwsza była skandaliczna wypowiedź pani premier Szydło na temat filmu "Ida".
Dochodzimy chyba do momentu, w którym musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy polityka powinna w jakikolwiek sposób wtrącać się w kulturę
Absolutnie nigdy nie powinna tego robić, bo to się zawsze kończy źle. Wystarczy spojrzeć, jak się skończyło z nazizmem. Nie możemy do tego wracać i ja mam nadzieje, że ludzie w Polsce są już na tyle dobrze wykształceni, również filmowo, że nie dadzą sobie wcisnąć jakiegoś ideologicznego bełkotu. Po prostu na takie filmy nie pójdziemy. Pójdą szkoły, czyli ta baza, która zrobi zapewne frekwencje "Smoleńskowi". Póki co mamy wolny rynek filmowy, nie można ludziom wciskać czegoś, czego nie chcą oglądać.
Można jednak blokować powstawanie "niepoprawnych" filmów
Już się mówi o tym, że jest grupa scenariuszy, które nie będą realizowane. Mówi się też, że jest kilku aktorów, którzy są rzadziej obsadzani, bo wprost słyszą komunikat "ty się za bardzo kojarzysz politycznie". To jest przykre. Ja o takich czasach czytałam w książkach, bo dorastałam już w wolnej Polsce. Jestem przerażona, że takie ideologiczne argumenty zaczynają się pojawiać. W Stanach Zjednoczonych na konwencji demokratów pojawiają się najwięksi artyści, tacy jak Meryl Streep. Nie boją się, bo nawet, jeśli wygra Trump, nie będą musieli martwić się o pracę. U nas niestety zaangażowanie polityczne artysty może wpłynąć na jego powodzenie, bądź brak powodzenia w pracy. Potwierdza to historia z Krystyną Janą oraz blokada spektaklu Jerzego Stuhra dla Teatru Telewizji. Nikt nawet nie ukrywał, o co chodzi. Ewidentnie odcinani od publicznych pieniędzy są ci, którzy ośmielają się stawiać znak zapytania, wątpić, mieć inne poglądy. To jest bardzo niebezpieczne zjawisko. Mam nadzieję, że ludzie dostrzegą, że ta władza zaczyna mieć zakusy na kulturę. Wiele lat zajęło nam dojście do momentu, w którym mamy w Polsce artystów mówiących uniwersalnym, europejskim językiem i zdobywających za swoje dzieła światowe laury. A teraz może przyjść jeden człowiek i to zniszczyć. Daliśmy ludziom wolność, oni jej zasmakowali i myślę, że nie dadzą sobie jej odebrać.
Nawet za cenę 500+ i obniżenie wieku emerytalnego?
500+ to bardzo dobry pomysł, ale fatalnie przeprowadzony. Czytałam o deficycie budżetowym i boję się tego, co będzie, kiedy ta bańka mydlana pęknie. Na razie ludzie dają się tym kupić. Pojechali na wakacje, kupią dzieciom zeszyty do szkoły, kupują samochody i sprzęt AGD. Zobaczymy, co będzie za rok, kiedy to zacznie pękać, bo na przykład zabraknie pieniędzy, albo zamiast 500 zł będzie bon towarowy. Sam program jest świetny, tak samo jak darmowe leki dla seniorów. Ten rząd ma kilka dobrych pomysłów, ale fatalnie je realizuje. Rozdają coś, czego nie mają. Jest parę grząskich gruntów, na które wchodzą i 500+ może ich nie uratować.
Jakie grząskie grunty ma pani na myśli?
Nowa władza zdaje się nie pamiętać, że przez ostatnie 25 lat ludzie zasmakowali wolności oraz znienawidzonej przez nich poprawności politycznej i teraz trudno będzie im to odebrać. Jeśli rządzący wejdą w sferę wolności obywatelskich, a to się już zaczyna dziać, to młode pokolenie, nawet to nacjonalistyczne, powie "stop". Widać to po reakcjach, jakie wywołują pomysły na kontrolowanie Internetu.
Skrytykowała pani w ostatnim felietonie kije bejsbolowe z symbolem Polski Walczącej. Kije to oczywista przesada, ale czy fakt, iż temat powstania warszawskiego wszedł do popkultury to zły pomysł? W końcu dzięki temu pamięć o tym wydarzeniu wciąż jest żywa.
Niestety powoli przekraczamy granice dobrego smaku. Ja jestem dzieckiem powstańca. Mój tata walczył w batalionie Czata 49, był kawalerem Virtuti Militari, mimo to, nie założyłabym biało-czerwonej opaski. Czułabym dyskomfort, bo co ja takiego zrobiłam w życiu? Tymczasem w okolicy rocznicy wybuchu powstania, po ulicach chodzą ludzie z takimi opaskami. Ja mam opór, choć jako córce powstańca mi się to należy. Z jednej strony rozumiem pamięć, ale to się wymknęło spod kontroli. Dlatego świetny pomysł mają rządzący, żeby spróbować to uregulować. Bo ja się naprawdę boję, że za chwilę będziemy mieli prezerwatywy z Polską Walczącą i nie będziemy mogli nic z tym zrobić.
Uważa pani, że niektóre symbole powinny zostać objęte ochroną prawną?
Absolutnie tak. Niektóre symbole, takie jak kotwica Polski Walczącej, powinny być święte i wara od nich. Trzeba to uregulować, bo mamy tendencje do przesady i przekroczyliśmy już parę granic takich, jak Polska Walcząca na kiju bejsbolowym, który nie służy do grania, tylko do bicia, a nawet zabijania ludzi. Bezsensownie urynkowiliśmy te symbole, co za chwilę doprowadzi do tego, że one znajdą się na prezerwatywach i papierze toaletowym. Ta kwestia powinna więc zostać uregulowana prawnie. W tym temacie kibicuję rządzącym.
Karolinę Korwin Piotrowską już niebawem znów zobaczymy na antenie TVN Style. Od 3 września rusza nowy sezon programu "Magiel towarzyski"