Anna Sobańda: Nowa książka "Życie Marii Antoniny" to zbiór wywiadów na Pani temat, udzielonych przez pani rodzinę, przyjaciół i najbliższych współpracowników. Słyszałam, że te rozmowy nie były przez Panią cenzurowana. Nie obawiała się pani tego, co może przeczytać na swój temat?
Maryla Rodowicz: Nie miałam obaw. Założenie było takie, że są to wywiady bez cenzury i jakiejkolwiek mojej ingerencji, więc oni wszyscy opowiadali jak mnie widzą swoimi oczami. Bardzo zależało mi między innymi na wypowiedziach muzyków z lat 80. Na przykład Florek i Andrzej Kleszczewski, którzy spędzili ze mną na trasach w Związku Radzieckim i w ogóle w świecie wiele czasu, a ponieważ kiedyś życie bankietowe było weselsze, wiedziałam, że będą mieli co opowiadać. Kiedyś bowiem to wyglądało tak, że jechaliśmy w trasę do Rosji na 6 tygodni, byliśmy zgruzowani razem w jednym hotelu, więc po koncertach razem spędzaliśmy czas, restauracje, kolacje, słuchanie muzyki w pokojach hotelowych. Stąd bardzo dużo mamy wspólnych przeżyć i kolorowych wspomnień.
Czy zdarzyło się pani przeczytać w tych wywiadach coś, co okazało się zaskoczeniem, czego pani nie pamiętała, bądź pamiętała zupełnie inaczej?
Jest kilka zabawnych opowieści. Na przykład taka anegdota, którą powtarzają dwie osoby, akustyk który pracował ze mną w Rosji Stasiu Gocłowski, oraz Adam Sztaba i ja już sama nie wiem, czy to o mnie, czy to zasłyszana anegdota, która pasuje do mnie, więc mi ją przypisano. W każdym razie oni twierdzą, że gdzieś zaproszono nas po koncercie na kolację, na którą upieczono prosiaczka. I zanim muzycy spakowali swoje instrumenty po koncercie, na stole zostały same kosteczki. Więc oni mnie pytają, gdzie ten prosiaczek, a ja im rzekomo odpowiedziałam: a to on był dla wszystkich?
Nie pamięta takiego zdarzenia?
Mogło tak być, ale przecież nie dałabym rady wrąbać całego prosiaczka, więc to jest chyba mocno koloryzowane. Podobnie jak historia, którą opowiada Jacek Mikuła, mój pianista w latach 70. Rzekomo zadzwonił do niego kiedyś mój menadżer, twierdząc, że szukamy pianisty, ponieważ poprzedni był tak nawalony, że wysiadł z samolotu zanim podstawili schody. To jednak prawda, bo chodziło o Włodka Nahornego, który nie grał ze mną, a jedynie nagrywał płyty. Tak więc to są historie mocno podkoloryzowane.
W książce pani współpracownicy przedstawiają panią, jako surową i wymagającą szefową. Zgadza się pani z tą opinią?
Tak, na ogół to prawda. Jestem wymagająca, ale też bardzo dużo wymagam od siebie, lubię być dobrze przygotowana i tego samego wymagam od swoich muzyków.
A jak pani się czuje w roli szefowej?
Często mi to przeszkadza, bywam skrępowana sytuacją, że muszę, jak to się mówi strzelić focha, albo zrobić awanturkę. I wtedy mówią, "ale awanturnica, jak wy możecie z nią wytrzymać".
O co najczęściej zdarza się pani strzelić tak zwanego focha?
Jestem bardzo przewrażliwiona na punkcie światła. Jeżeli mam wystąpić w telewizji, to mój menadżer wie, o co chodzi, idzie wcześniej do tego studia i prosi, żebym miała przy kamerze zbliżeniowej lampkę, która dobrze oświetli mi twarz. Kiedy wiem, że światło jest korzystne, czuję większy komfort. W takich sytuacjach jestem bardzo zasadnicza.
Czy z tym światłem, chodzi o wygląd?
Oczywiście. Chodzi wyłącznie o wygląd. Kiedy jest się właściwie oświetlonym po prostu lepiej się wygląda. Potem i tak piszą, że to jest jakiś retusz, Photoshop, czy Bóg wie co, bo normalny człowiek tak nie wygląda. Ale to jest tylko kwestia światła. W latach 90 nie było przecież Photoshopa, ale dobry fotograf, Marek Straszewski, czy Marcin Tyszka, przede wszystkim potrafił ustawić światło.
Czy kiedyś w mediach też panowała taka obsesja na punkcie idealnego wyglądu?
No nie, ale kiedyś nie było plotkarskiej prasy. Partia z kolei miała taką linię, że w show biznesie nie ma skandali, że ludzie żyją bardzo przyzwoicie, że kobiety nie zakochują się w żonatych mężczyznach, że nie rozbijają związków, nie mają dzieci na boku, nie ma romansów. Tak miało być, w związku z tym, nawet jeśli taki skandal się pojawiał, to była to tylko plotka szeptana, nikt nie pisał o tym w mediach.
Czyli gwiazdy miały wówczas łatwiej.
Oczywiście, nikt za nami nie chodził, można się było wytoczyć z jakieś knajpy, na przykład ze Spatifu i nikt tego nie fotografował i nie wrzucał na pierwszą stronę tabloidu. Spatif to w ogóle było urocze miejsce. Aktorzy schodzili się tam z teatrów po zakończonych przedstawieniach, przy stolikach już siedzieli pisarze, a między nimi ubecy. Ci ubecy, jak już nie mieli co pisać, to prosili, żeby im cokolwiek opowiedzieć, bo muszą złożyć raport, byli już zaprzyjaźnieni z tymi wszystkimi bywalcami. Lokal był zamykany nad ranem i nie było taksówek, dlatego przed wyjściem stały polewaczki, które odwoziły nas do domu. Kierowca pytał tylko, czy z polewaniem czy bez, bo jak z polewaniem, to trzeba mu było trochę dopłacić.
Zdjęcie Maryli Rodowicz wracającej nad ranem do domu polewaczką, byłoby hitem.
Z pewnością.
>>>Czytaj także: Olbrychski i Rodowicz inwigilowani przez SB? W IPNie są sekstaśmy aktora
Środowisko artystyczne różni się dziś od tego, jak wyglądało w czasach PRLu?
Myślę, że tak. Kiedyś np. takie duże produkcje, jak filmy Wajdy, czy Hofmana kręciło się pół roku. Sceny batalistyczne, setki koni, jeźdźców, statystów. Teraz wszystko załatwia komputer. Obecnie robi się to w 10 dni, bo wszystko, a już szczególnie czas, przelicza się na pieniądze. Kiedyś po festiwalu w Opolu, bankiety trwały do rana. Teraz wszyscy się gdzieś spieszą. Kolejne koncerty, zobowiązania. Szkoda mi bardzo tego aspektu przyjaźnienia się w środowisku. W tej chwili nie ma z kim pogadać, wszystko podporządkowane jest karierze.
Czy obecnie w środowisku artystycznym zauważalne są poglądy? Czy istnieje taki podział jak w mediach i polityce, czyli na osoby o liberalnym i konserwatywnym światopoglądzie, które wzajemnie się krytykują?
Nie sądzę, nawet jeżeli ktoś ma ekstremalne poglądy, jak na przykład bokser Adamek na temat homoseksualistów. Czytałam też wywiad z liderem Bayer Full, Sławomirem Świerzyńskim, który mówił, że działa w PSLu i że absolutnie nie zgadza się, żeby geje się ujawniali. Niech sobie robią co chcą, ale absolutnie nie mogą o tym mówić, bo jedyna dopuszczalna miłość to ta między kobietą a mężczyzną. Takie wypowiedzi świadczą o braku tolerancji i o ciasnych poglądach.
Czy pani nazwałaby siebie feministką?
Chyba nie, ponieważ lubię mężczyzn i nie bardzo wiem, o co feministkom chodzi. Wydaje mi się, że kobiety mają równe szanse, zawodowo mogą się rozwijać, robić kariery, tyle, że jest im trudniej z powodu drugiego etatu, którym jest dom, dzieci, dodatkowe obowiązki. Chcą walczyć z mężczyznami? Mężczyzn trzeba zrozumieć, ich władczą naturę, to że lepiej wyglądają z teczką, niż ze szmatą w kuchni czy zakupami w siatkach. Oczywiście przyzwoity mężczyzna powinien pomagać żonie, ale to już jest sprawa indywidualna.
Myślę, że feministkom nie chodzi o walkę z mężczyznami, a raczej o równe szanse dla kobiet. Czy pani zdaniem kobiety są tak samo traktowane na przykład na rynku pracy, jak mężczyźni?
Czasami gram imprezy dla firm i widzę kobiety w żakiecikach, które zajmują managerskie stanowiska, zostają prezesami. Zresztą nasza pani premier Kopacz jest też tego dowodem. Jest przebojowa, zasadnicza, potrafi coś mądrego powiedzieć.
Jak ocenia pani premier Kopacz?
Podoba mi się. Pamiętam ją jeszcze jak była ministrem zdrowia, pamiętam te jej przemówienia, widać, że jest ogarnięta. Opozycja ją krytykuje, ale taka jest rola opozycji. Tylko że w tym przypadku, jest to moim zdaniem krytyka dla krytyki.
W jednym z wywiadów przeczytałam, że pan pani poglądy są lewicowe. Czy pani zdaniem brakuje w polskiej polityce silnej lewicy?
Absolutnie tak. Uważam, że lewica powinna być silna. Wprawdzie takie PO ma podobne hasła. Też twierdzą, że troszczą się o innych i nie zgadzają się na biedę. Większość partii tak twierdzi, dlatego sądzę, że te granice się zatarły. Już nie ma tak, że tylko lewica mówi o tym, że trzeba walczyć o godność ludzi biednych, żeby emeryci mieli pieniądze na lekarstwa, żeby ludzie nie czekali 10 lat na lekarza, żeby mogli godnie żyć.
Czuje się pani obecnie w Polsce bezpiecznie?
Oczywiście. Ostatnio nagrywałam piosenkę z muzykami z Ukrainy i oni byli bardzo zdziwieni, że ja nie jeżdżę z uzbrojoną ochroną i sama prowadzę samochód. U nich to nie do pomyślenia, tam gwiazda pojawia się w asyście uzbrojonej ochrony. Tak więc u nas nie jest tak źle.
Czy w przypadku konfliktu, podobnie jak niektóre artystki, uciekłaby pani z kraju?
Po pierwsze moim zdaniem nie ma zagrożenia. Po drugie, nie myślałam o tym. Przecież strasznie byłoby żal zostawić moje ukochane koty, dom. No i gdzie miałabym uciekać? Może są ludzie, którzy są jakoś zabezpieczeni i maja się gdzie ewakuować, ale my z mężem o tym nie myśleliśmy. Ja po prostu wierzę w to, że jesteśmy bezpieczni.
Jak ocenia pani obecnie polską scenę muzyczną? Czy widzi pani wśród młodych artystów kogoś, kto mógłby być pani następcą?
Czy następcą, to czas pokaże, bo to jednak trzeba spędzić na scenie trochę czasu, może niekoniecznie tyle, co ja, ale jednak. Jest bardzo dużo utalentowanej młodzieży. Ja na przykład uwielbiam oglądać te wszystkie talent show, szczególnie „Must be the music”, w którym w dodatku jest świetne jury. Tylko przykre jest to, że ktoś wygrywa, a później słuch po nim ginie. Jest jednak sporo osób, które zaistniały. Na przykład Lemon i świetny Igor Herbut, Dawid Podsiadło, Enej, Ewelina Lisowska, Sylwia Grzeszczak. Są też doskonali dojrzali wokaliści, jak Kayah, czy Stasiu Soyka. Tak więc jest dobrze.
>>>Czytaj także: Rodowicz oburzona na fana: Ku..wa więcej empatii. Nie masz serca
Maryla Rodowicz - polska piosenkarka, która na scenie zadebiutowała w 1962 roku, podczas I Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie. Przez 50 lat swojej działalności artystycznej, dorobiła się statusu jednej z największych gwiazd polskiej estrady. Na swoim koncie ma takie przeboje, jak "Małgośka", "Sin sing", "Damą być", "Niech żyje bal". Wydała 22 albumy, wiele z nich osiągnęło statu złotej bądź platynowej płyty. Koncertowała nie tylko w Polsce, ale i w Europie, Ameryce, Azji i Australii. Występowała na międzynarodowych festiwalach, w tym w Los Angeles, Oklahomie i Tulsa. Wielokrotnie występowała w Opolu i Sopocie zdobywając liczne nagrody i wyróżnienia. Wydała dwie książki opowiadające o swoim życiu. Rok temu na rynku ukazał się wywiad rzeka zatytułowany "Wariatka tańczy". Teraz zaś do rąk czytelników trafił album "Życie Marii Antoniny", będący zbiorem wywiadów, jakich na temat Maryli Rodowicz udzielili jej bliscy, przyjaciele i współpracownicy. Wydawnictwo wzbogacone jest dużą ilością zdjęć z prywatnych albumów artystki.