Artur Zagajewski jest geologiem i botanikiem, niestrudzonym popularyzatorem wiedzy o świecie natury. Słynie z pełnych pasji opowieści o roślinach. Filmiki z jego udziałem biją rekordy popularności w sieci. Jest gwiazdą mediów społecznościowych. O swoich pasjach opowiada też m.in. w programie "Pytanie na śniadanie". Artur Zagajewski dzieli swój czas między Warszawę, mazurski dom w Swaderkach i Hel.

Reklama

Święta Bożego Narodzenia spędza pan w Helu? To jest jedno z Pana ulubionych miejsc?

Mam tu dwie moje ukochane kobiety i wiele wspomnień. Moją mamę Elżbietę, która tu od blisko 10 lat mieszka, i babcię Cecylię, która jest już niestety na cmentarzu. Hel to jest też miejsce bardzo dla mnie ciekawe, o dużej bioróżnorodności. Mam tu na myśli rośliny i rzeźbę polodowcową. Pierwsze moje studia to była geologia, a dopiero potem przyszedł czas na botanikę i fascynujący świat roślin. Bardzo więc cenię to, że mogę zobaczyć na Półwyspie Helskim tak ciekawe rośliny oraz stosunkowo młode formacje geologiczne.

Wspomina Pan w wywiadach, że to babcia zaszczepiła w Panu miłość do roślin.

Tak, to prawda. Wychowywałem się pod Warszawą, w dzielnicy Pruszkowa - Malichach.
Babcia zawsze miała dla mnie czas. Pracowała w Tworkach, w szpitalu psychiatrycznym. Jako mały Arturek w wolnym czasie odwiedzałem dość tajemniczy teren, piękny park z majestatycznymi drzewami, gdzie płynęła rzeka Utrata. Były tam bardzo ciekawe siedliska roślin i zwierząt.

Reklama

Geologia i biologia są jednością, rośliny i minerały są ze sobą powiązane. Od zawsze lubię też podróże, sprawiają mi ogromną przyjemność. Lubię być w drodze. Babcia mi powtarzała, że jeśli chcę podróżować po świecie, to muszę się wiele nauczyć, żeby dać sobie radę. Umiem więc przygotowywać sobie jedzenie nawet w trudnych warunkach i przygotować coś z niczego.

Artur Zagajewski jest ulubieńcem telewidzów i internautów. / AKPA
Reklama

Zrobić coś z niczego, czyli na przykład?

Szukam i obserwuję. Wyruszając dziś nad morze nazbierałem gałązek sosny. Sosnowe igły będą dodatkiem do herbaty. Mają walory prozdrowotne i cenne olejki eteryczne. Taka herbata zaparzona z kilkoma igłami sosnowymi, wstępnie zmielonymi, uodparnia i wzmacnia nasz organizm w tym czasie, gdy słońca jest mniej. Wystarczy wypad do lasu i herbata z paroma igłami sosnowymi w termosie, a od razu poczujemy się wyjątkowo. Weźmiemy ożywczą leśną kąpiel i w wyjątkowy sposób zadbamy o siebie. Igły sosnowe na północy Europy, w tych chłodniejszych rejonach kontynentu, miały i mają szczególne znaczenie. Sosnowe igły były wykorzystywane jako remedium na wszelkie choroby. Wykorzystywano też korę, suszono ją, następnie mielono i dodawano do mąki. Nawet do 20 proc. kory można było dołożyć do placuszków czy do chleba. Do dziś można się spotkać z takim dodatkiem do wypieków. Mnóstwo właściwości zdrowotnych ma też brzoza. Czekam już na wiosnę, kiedy jestem w stanie pozyskiwać oskołę, czyli bardzo zdrowy sok z brzozy.

Posłuchał Pan babci i nauczył się gotować?

Oczywiście, że tak. Jak jestem na Mazurach, w Swaderkach, to szukam naturalnych, tradycyjnych przepisów, wynikających z tradycji kuchni mazurskiej. Pięknie tam się mieszały różne wpływy, mazurskie, polskie i niemieckie. Jestem zwolennikiem takiej kuchni, która jest najmniej przetworzona. Np. bardzo bliska jako geologowi jest mi tzw. dieta paleo. Warto jest wprowadzać do swojego jadłospisu to, co jest jak najmniej przetworzone. Chodzi o rośliny, mięso, ryby czy nabiał. Zawsze się cieszę, gdy od zaprzyjaźnionych rybaków tu, w Helu, uda nam się z mamą zdobyć śledzie bałtyckie, czyli te śledziki, które mają maksymalnie 20 cm długości. Obiad wtedy składa się z tych świeżutkich śledzików, do środka których wkładam czosnek i masełko. W miejsce cytryny mogę z przyjemnością zastosować pigwę albo pigwowca, czyli te gatunki, które można z powodzeniem uprawiać w Polsce. I dzięki temu mam dość oryginalne danie. Dodatkowo dużą atrakcją, i to jest również historia mojej babcie, jest brukiew. Może czasami źle nam się brukiew kojarzyć, bo była głównym pożywieniem w czasie II wojny światowej. Ma jednak wiele walorów prozdrowotnych i można ją smacznie przyrządzić. Zawsze, jak jestem na Kaszubach, czyli tutaj u mamy w Helu, staram się brukiew kupić i na różne sposoby ją przygotować. To albo jest smaczna zupa warzywna z kawałeczkiem gąski, gdzie ta brukiew jest dominująca. Można też brukiew ugotować jak kalafior i serwować posypaną bułeczką z masełkiem. Z brukwi robi się też pure. Czyli brukiew w mojej zimowej kuchni jest częstym gościem.

Je pan sezonowo?

To jest bardzo ważne. Podróżując po świecie, po Europie czy po Polsce, staram się jeść to, co rośnie tu i teraz. Cenię smak winogron, fig, pomidorów, które uprawiane są w akwenie Morza Śródziemnego, we Włoszech, Hiszpanii czy Portugalii. Nie chcę substytutów, oczekuję na sezon, bo wtedy mam największą przyjemność z jedzenia. Wiesław Michnikowski śpiewał: "Addio pomidory addio ulubione, Słoneczka zachodzące za mój zimowy stół. Minął sierpień minął wrzesień znów październik i ta jesień. Rozpostarła melancholii mglisty woal". Melancholijnie tęsknię więc za pomidorami i czekam, aż dojrzeją. Cykliczność w przyrodzie jest bardzo ważna.

W lutym staram się wyskoczyć na tydzień czy dwa na Sycylię. 5 lutego przypada święto św. Agaty, bardzo hucznie obchodzone na Sycylii. Kwitną wtedy aloesy. A główną atrakcją są pomarańcze z dość niespotykanym wnętrzem, cętkowanym na czerwono. To odmiana sanguinello. Niepozorne, rzadko wprowadzane do handlu w Polsce pomarańcze, które smakują wybornie. Za parę euro można tam kupić je od sadownika. Cytrusy to są moje ulubione rośliny – nie dość, że pięknie kwitną i zapach mają zniewalający, to jeszcze mają pyszne owoce. Wszystkie głównie dojrzewają zimą i wczesną wiosną na Sycylii. Kupiłem dziś wyjątkową cytrynę, to cytryna Meyera, bardzo ciekawa krzyżówka pomarańczy z cytryną odnaleziona w Pekinie. Ma niesamowity, delikatny smak.

Uprawia pan sycylijskie pomarańcze u siebie w Swaderkach?

Uprawiam cytryny, czyli rośliny, które są mniej kłopotliwe. Pomarańcze potrzebują lepszych warunków, odpowiedniego podłoża, dobrego światła. Mam za to cytryny Meyera, moje ulubione, które nabierają już słonecznych rumieńców. Mam też oleandry i wawrzyny szlachetne. Zimą, sezonowo, popadam w okres spoczynku, spędzam więcej czasu w domu. Wyskoczę czasem do Helu, albo nad jezioro Maróz w Swaderkach, by się wykąpać. Sezonowość to też dla mnie kiszonki, smaczna kapusta kiszona czy ogórki. Tworzą lokalny krajobraz smakowitych tradycji.

Morsowanie też jest elementem współgrania z sezonowością?

Zawsze, gdy odwiedzam mamę w Helu, staram się wykąpać w morzu. To uodparnia i dodaje energii. Miejsce jest magiczne, to początek Polski. Hel jest pod wieloma względami wyjątkowy. Czuję tu pełną integrację z przyrodą. Dodatkowo teraz jest niewielu ludzi w Helu. A gdy jest sezon, szukam takich miejsc, gdzie nie ma tłumów. Podziwiam zbiorowiska roślinne, ptaki i foki, które tu coraz częściej się pojawiają. Obserwując mam mocne poczucie, że jestem elementem tej wspaniałej przyrodniczej układanki. To daje spokój. Lubię slow life, lubię delektować się chwilą, spotkać się z przyjaciółmi. W Helu to pięknie gra.

Adam Zagajewski ceni slow life i bliskość z przyrodą. / AKPA

Gdy opowiadał pan o Sycylii i cytrusach pomyślałam, że ciągnie pana w stronę słonecznego światła. A tu morsowanie…

Jedno drugiego nie wyklucza. Kilka razy szedłem drogą św. Jakuba do Santiago de Compostela, Zawsze szedłem w stronę słońca. Wiedziałem, że idąc w stronę zachodzącego słońca dotrę do celu. Mogłem zdrzemnąć się w schronisku albo w namiocie na karimacie. Gdy przygotowywałem się do wypraw, starałem się nauczyć codziennie 10 nowych słówek po hiszpańsku, żeby móc się porozumieć na szlaku. Wcześniej uczyłem się hiszpańskiego w Instytucie Cervantesa w Warszawie. 1000 kilometrów zajęło mi ponad 30 dni. Taki marsz sprawia, że nabiera się dystansu i pokory. Nasz plecak nie powinien być obciążeniem. Na szlaku pielgrzymi, wędrowcy uśmiechają się do siebie, są pogodni i mówią: Buen Camino Peregrino! (Szczęśliwej drogi pielgrzymie!). Ta pogoda ducha jest dla mnie bardzo ważna.

Urokiem Hiszpanii jest też to, że mamy przypływy i odpływy oceanu, tam czuje się potężną moc przyrody. Transgresje i regresje są fascynujące. Uczyłem się tego na geologii, ale dopiero w Hiszpanii zobaczyłem. Mamy tam niezwykłe połączenie oceanu i gór. Zwierzęta pięknie z rytmem przypływów i odpływów współgrają. Wiedzą, kiedy muszą przeczekać, a kiedy mogą wyjść i cieszyć się słońcem. Obserwowanie takich zjawisk sprawia, że czujemy pokorę wobec przyrody, która nas otacza.

Pięknie popularyzuje pan wiedzę na temat natury i przyrody. Zawsze pana ciągnęło w tę stronę?

Babcia Cecylia, która niestety nie żyje już od ośmiu lat, powtarzała mi: Arturku, ty zawsze z wózka wyrywałeś się do roślin. Nie wyobrażam sobie życia bez tego. Gdy pracowałem na uczelni i miałem zajęcia ze studentami, dużo jeździliśmy, pokazywałem, jak geologia łączy się z botaniką. Mam sentyment do tamtego czasu. Lubię uczyć i lubię się uczyć. Gdy jestem tutaj w Helu, gdy mama mi opowiada o solidarności kobiet, czy w Swaderkach, wiem, że warto wierzyć w człowieka. Bo on wcale nie jest zły, czasem tylko gdzieś zabłądzi. Cenię przestrzeń, wodę, lubię słuchać klangoru żurawi. Mam ciocię Stasię, która mieszka w Kurkach, w okolicach Olsztynka. Wie, jak bardzo lubię żurawie i wyhaftowała mi słynne "Powitanie słońca" Chełmońskiego. Oprawiłem ten haftowany obrazek, jest wyjątkowy.

Ma pan mnóstwo niesamowitych umiejętności. Czym mnie jeszcze Pan zaskoczy? Umie pan np. szyć?

Trudno to nazwać prawdziwym szyciem, ale tak, jak uczyła mnie moja babcia, jestem ciekawy świata. Gdy odziedziczyłem po babci maszynę do szycia Singera, postanowiłem nauczyć się ją obsługiwać. Ta maszyna sama w sobie jest czymś wyjątkowym, To urządzenie, które nie wymaga energii prądu, a świetnie działa. Mam ją w domu w Swaderkach. Jeżeli coś mi się stanie niepokojącego co do mojej garderoby, to mogę to naprawić, przeszyć, poszeweczkę na przykład. Maszyna babci jest na co dzień schowana, jest pięknym elementem wystroju pokoju, Może służyć za stolik. Mam też starą maszynę do pisania, na której znalazłem symbol F.K.

Okazało się, że maszyna ta pochodzi z przedwojennej fabryki karabinów na warszawskiej Woli. Wyprodukowano ją w miejscu, gdzie teraz mieszkam. Historia zatoczyła koło. Nie wszyscy doceniamy dawną polską myśl techniczną, wielu wspaniałych rzeczy, które postały w dwudziestoleciu międzywojennym. W Swaderkach przed wojną było gospodarstwo rybackie, w którym działała turbina. Wykorzystywano różnicę poziomów między jeziorem a rzeką i pozyskiwano w ten sposób energię, by odpowiednio ogrzać wylęgarnię ryb.

Pana przyrodnicza pasja chyba nabiera nadal rozpędu?

Mimo 50 skończonych lat życia nadal się uczę i fascynuję światem. Cieszę się też tym, co mam, to daje dobrą energię. W Swaderkach mam krainę mlekiem i miodem płynącą. Sprowadziłem z Włoch taki mały pojazd, Piaggio Ape 50, kryty, z radyjkiem, bardzo oszczędny. I mogę sobie na pace przewieźć do 150 kg. Wskakuję więc do mojego słonecznego Ape i ruszam po mleczko do pana Norberta, po miody i ryby, do lasu po grzyby, jagody, poziomki i jeżyny. Obserwuję przyrodę z bliska, dzielę się tym, co mam. W zeszłym roku posadziłem trzy tysiące cebul tulipanów, liczyłem na piękny efekt. Zima była łagodna, śnieg wszystkiego nie przykrył, przyszły więc sarenki i zgryzły mi tulipanki. Widać potrzebowały. Rozumiem, ja też zjadam płatki tulipanów.

Zjada pan płatki tulipanów?

Mają ciekawy smak. Warto jednak mieć tulipany z pewnej, naturalnej uprawy. Płatki tulipanów to świetny dodatek do wiosennej sałatki. Robię ją z mniszka lekarskiego, podbiału i płatków tulipanów właśnie. Dodaję swoją cytrynkę Meyera, trochę oliwy lub oleju i wychodzi bardzo wartościowa rzecz. Dobrze smakuje i oczyszcza organizm ze złogów po okresie zimy. Dzięki temu czuje się lekko i mogę zabierać się do pracy.

Co pan przygotowuje na Boże Narodzenie?

Łączę smaki z rożnych kultur i regionów. Nieodłącznym elementem naszej kuchni wigilijnej nad morzem są ryby we wszelkiej postaci. Śledzie, flądry, dorsze. Będzie też pewnie zupa rybna, przygotowuję też racuchy. Będą też jesiotry ze Swaderek, cenię je wyjątkowo. Są to bardzo wartościowe ryby kostnoszkieletowe, takie relikty jak dinozaury albo rekiny. Podamy też z mamą barszczyk, sałatki najróżniejsze. Przygotowuję też biszkopt z jabłkami, ze starymi odmianami takimi jak szara lub złota reneta. Będzie też makosernik babci, który robiła zawsze w prodiżu. Będzie rodzinnie i pysznie.

Na koniec przypominam, że powinniśmy otaczać się roślinami i miłować je. Amor plantarum nos unit, czyli łączy nas umiłowanie roślin.