"Caroline Derpieński to niezaprzeczalnie dama, celebrytka, skandalistka i kobieta sukcesu. Ania z Brennej to wrażliwa młoda dziewczyna, która gra na gitarze, pracuje na roli i próbuje od dawna zwalczyć w sobie nieśmiałość. Jak się okazuje: zarówno Caroline, której przyjdzie zmierzyć się z bydłem w oborze, oraz ciężką pracą w zbiorowej gastronomii, jak i Ani, która pozna najciemniejsze strony pracy modelek, nie będzie łatwo" – napisano w opisie odcinka programu.

Reklama

Caroline Derpieński wystąpiła "Damy i wieśniaczki", w którym uczestniczki zamieniają się miejscami zamieszkania. Pani ze wsi jedzie do miasta i odwrotnie. Influencerka z Miami nie pokazała w domu
w USA, zaprezentowała za to wynajęty apartament w warszawskim hotelu. Tam zamieszkała przez kilka dni Ania ze wsi Brenna w Beskidzie Śląskim.

Caroline Derpieński i śmierdzący przystanek

Od początku Caroline Derpieński miała problemy. Do gospodarstwa rolnego w Brennej, gdzie miała mieszkać i pracować kilka dni, musiała pojechać … autobusem. Dla przyzwyczajonej ostatnio do limuzyn influencerki to był szok. Narzekała m.in. na śmierdzący przystanek i wielogodzinną podróż.

Reklama

Potem niespodzianka goniła niespodziankę. Zwyczajny pokój, za mały jak na wymagania Derpieński, brak luksusów w gospodarstwie. Sufity są za niskie. Pokój Ani jest zbyt mały. Nie potrafiłabym dłużej niż kilka dni przetrwać w takich warunkach – narzekała celebrytka.

"Dolarsowa królowa" obiera ziemniaki

Caroline, która zamieniła się miejscami z Anią z Brennej, musiała iść za nią do pracy w restauracji, a potem pomagać w pracy w domu. Czekało na nią m.in. obieranie ziemniaków i sprzątanie obory. Zderzenie z prozaiczną rzeczywistością zrobiło na Caroline takie wrażenie, że zgubiła nawet swój amerykański akcent.

Derpieński i zderzenie z owcą

Mało brakowało, a doszłoby w programie do wypadku. Nieprzyzwyczajona do prowadzenia samochodu z manualną skrzynią biegów Caroline o mało nie przejechała owcy.

Każdy dzień w Brennej był dla Caroline Derpieński wielkim wyzwaniem. Nie potrafiła się dostosować do panujących tam warunków i do wywożenia obornika powędrowała ubrana w różowy szlafrok. Narzekała przy tym na nieprzyjemny zapach.

Na pożegnanie "Dolarsowa królowa" przygotowała dla swoich gospodarzy pożegnalną kolację. Sama nawet pojechała po zakupy. Było ciepło i serdecznie.

Bardzo mi się podobało. Naprawdę bardzo, a pobyt na wsi u was otworzył nie tylko moje serce, ale też zmienił mnie całą. Moja przygoda tutaj dobiega końca. Dziękuję wam za wszystko – mówiła wzruszona influencerka z Miami. A gospodarz, pan Staszek zapewnił ją, że wszyscy będą za nią tęsknić.