W lipcu 2021 roku aktorka straciła mamę.

Wiele razy wspomniała, że trudno jej się z tym pogodzić i wciąż ciężko jej się pogodzić ze stratą.

W programie Magdy Mołek "W twoim stylu" wyznała, że ma w życiu taki czas, gdy codziennie wieczorem płacze.

Nie jestem taką uśmiechniętą od ucha do ucha "Zieliną", która ze wszystkim sobie super daje radę, jak to wszyscy myślą, że też mam mnóstwo problemów. Na pewno jestem osobą, która nie lubi się publicznie dzielić tymi problemami, ale mam dużo problemów, które ogarniam - przyznała.

Reklama

Trwa ładowanie wpisu

Zielińska rozpłakała się w trakcie rozmowy i przyznała, że bywa jej bardzo ciężko.

Jestem normalną Kaśką, która już od roku czasu musi sobie codziennie popłakać. Taki mam czas, no... A nigdy sobie publicznie na to nie pozwalam, bo sobie myślę, że jestem za mocna. A codziennie płaczę sobie wieczorem i jest mi lepiej rano, po prostu - przyznała.

Kiedyś podeszła do mnie jakaś osoba w Nowym Sączu i powiedziała: "Pani Kasiu, zmarła pani mama, a pani się tak uśmiecha". Tak mi miesiąc po powiedziała... A ja mówię: "Wie pani co? Ja walczę, żeby się uśmiechać, bo ja żyję, mam dzieci i chcę się uśmiechać dla nich". I sobie później myślę: "Ku*wa, a czemu ja się tłumaczę? Z czego się tłumaczę?". A od roku czasu jestem dosyć smutną osobą, która też sobie musi czasami ulżyć, poryczeć. (...) Ja mam na to przestrzeń w domu. A często się boję albo wstydzę o tym mówić. Nie wiem dlaczego. Też mam swoje dołki i dużo mam smutków. Natomiast nie wiem, dlaczego też mam taki wizerunek takiej mocnej "Zieliny", która wszystkim pomaga - wyznała.

Wspomniała też moment pogrzebu swojej mamy.

Kiedy umarła mi mama i szłam po wieniec, i miałam taki w głowie, że to będzie piękny wieniec dla mojej mamy, ogromne serce... I szłam w centrum Warszawy, gdzie akurat natrafiłam na pana z aparatem, który zaczął mi robić zdjęcia. I byłam tak wykończona, że po prostu nie miałam siły powiedzieć: "Spierd*laj, mama mi umarła", bo się bałam, że to wyjdzie do prasy, że będą pisać, że przyjadą na cmentarz. Godnie to zniosłam. A potem sobie pomyślałam: "Kurczę, już jestem więźniem samej siebie" i powiedziałam "koniec". W tym momencie po prostu się to zmieni. Ja to nazywam upadkiem samej siebie. Sama nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Poryczałam sobie, ale jest mi lepiej, że świat o tym usłyszał - dodała.