W styczniu 2003 roku Radosław Pazura wraz z Filipem Siejką i Waldemarem Goszczem wracał z Juraty, w której akurat występował, do Warszawy. W Miłomłynie doszło do tragicznego wypadku, gdy samochód, w którym jechali aktorzy, zderzył się czołowo z innym pojazdem. Waldemar Goszcz zginął na miejscu, Pazurę, w ciężkim stanie, przewieziono do szpitala. Lekarze nie dawali mu wielkich szans na powrót do zdrowia.

Reklama

W rozmowie z "Dobrym Tygodniem" Pazura przyznaje, że ten wypadek był dla niego błogosławieństwem i zmusił go do pracy nad sobą.

- Ja tę swoją szansę wykorzystałem. Ona spowodowała, że zacząłem krok po kroku zmieniać się na lepsze. Nie wiem, czy podobnie było w przypadku mojej postaci, ale w takich trudnych momentach człowiek albo się buntuje, albo wyciąga wnioski i walczy o siebie - mówi.

Zapytany o to, czy po tym co się stało, podczas dochodzenia do siebie miał chwile buntu, odpowiada, że nie.

- Może dlatego, że ten wypadek zapoczątkował we mnie zmianę, która poszła w tę dobrą stronę mocy (śmiech). Wydaje mi się, że każdy z nas, w każdej sytuacji życiowej, bardziej lub mniej poważnej staje jeśli się nie buntuje, to może się poddać i nie chcieć walczyć o siebie. Ja wybrałem tę drugą opcję, włożyłem w nią bardzo dużo pracy, ale gdyby nie pomoc moich bliskich, ich zaangażowanie, sam bym tego nie zrobił. Ratunkiem w takich sytuacjach z pewnością jest miłość. W moim przypadku to ona odegrała bardzo wielką rolę - wyznał.

Dodaje też, że impulsem do zmian w tamtym czasie, była dla niego wiara.

- Wiele razy mówiłem, że to właśnie ona odegrała ogromną rolę w moim życiu i w tamtym czasie. W pewnym momencie nie wiadomo skąd w ręce zaczęły wpadać mi różne książki, zacząłem spotykać na swojej drodze ludzi, dzięki którym spojrzałem na to życie zupełnie inaczej. Ta sfera duchowa zaczęła we mnie kiełkować aż udźwignęła całe moje jestestwo, to duchowe życie Radka, psychikę, ciało i relacje ze sobą samym i innymi - stwierdza.