Pierwsza dama teatru, czyli Nina Andrycz zawsze wyglądała młodziej, niż wskazywała na to metryka a dożyła 102 lat!. Piękną cerę zawdzięczała "łagodnym masażykom". W wywiadzie z jedną z klinik urody stwierdziła, że do dbania o urodę zachęcił ją prof. Zelwerowicz.
"Aleksander Zelwerowicz mawiał tak: słuchaj, aktorka, nawet kobieta, może być nawet trochę głupawa, trudno, ale nie może być tłusta i brzydka! Więc ja to sobie zapamiętałam (…) Jak miałam równo 20 lat, pobiegłam do kosmetyczki. Kosmetyczka spojrzała na mnie przerażona i mówi: a co ja mam na tej twarzy robić? Ja powiedziałam: proszę pani, dyrektor Zelwerowicz powiedział to i to. Ona się roześmiała i powiedziała: to zrobię pani łagodny masażyk. I od tej pory ja przez cała życie proszę państwa, robię łagodne masażyki. Ogromnie mi służą." - mówiła w rozmowie.
Kąpiel w szampanie
O ile masaż twarzy wykonany w salonie, przez przyjaciółkę czy przez siebie samą mogła zrobić każda kobieta w PRL-u. O tyle, z patentu Kaliny Jędrusik raczej rzadko, która kobieta epoki PRL mogła skorzystać. Wątpliwe też, by korzystała z niej sama Kalina… O sposobie tym opowiedziała jej przyjaciółka.
"Jesteśmy w Chałupach i zawsze około siódmej rano straszny ogonek do miejscowego małego sklepiczku. Wszystkie rybaczki tam przychodziły, wśród nich znalazła się Kalina, która tego dnia przyszła kupić szampan. Rybaczki w kolejce zaczęły się buntować: – Co to? po szampana? o siódmej rano? My tutaj po chleb przychodzimy - i tak dalej. A Kalina: – Ale ja się w szampanie kąpię" - wspominała Krystyna Cierniak-Morgenstern w biografii Kaliny Jędrusik autorstwa Dariusza Michalskiego.
Krem własnej produkcji
Irena Kwiatkowska podobno rzeczywiście korzystała z "luksusowych", jak na owe czasy sposobów, dbania o cerę. Podobno sprowadzała kiełki pszenicy z Paryża.
"Pracowała nad makijażem, wiedziała, że z powodu zbyt wydatnego nosa lepiej wygląda z półprofilu, ćwiczyła ustawienie nóg. Z Paryża sprowadzała pszeniczne kiełki, bo służyły cerze i figurze. Obowiązkowo odbywała drzemkę przed każdym występem" - opowiadała w wywiadach jej bratanica (za onet.pl).
Aktorka bardzo dbała o higienę. Mówiła, że ważniejsze dla niej jest zdobycie mydła i składników do produkcji kremu, niż jedzenia. Krem składał się m.in. z wazeliny, parafiny, azotanu bizmutu i kwasu borowego. Uważała, że mazidło, które sama robiła, miało najlepszy wpływ na jej cerę i dzięki temu, że regularnie je stosowała przez wiele lat, pozbyła się piegów.
Okłady z kapusty na spuchnięte nogi
Hanka Bielicka stosowała okłady z kapusty. Od chodzenia na obcasach puchły jej nogi. Dlatego, często w garderobie, siedziała z nogami do góry, obłożonymi liśćmi kapusty. Jednocześnie rozwiązywała ukochane krzyżówki, by jak mówiła, poprawić pamięć. Lubiła też jeździć do sanatoriów, gdzie najczęściej brała lecznicze kąpiele i masaże. Często odwiedzała Ciechocinek, Lądek-Zdrój czy Rudkę.
Ewa Kuklińska, przyjaciółka aktorki, w wywiadzie do książki "Dziunia, ale dama" z Katarzyną Drogą opowiadała, że Hanka Bielicka uważała, że kobieta powinna znajdować czas dla siebie. Mieć go na wyjazdy do sanatoriów. Dbać o to, by mieć piękne stroje. Mieć swojego fryzjera, gorseciarkę, a nawet szewca. Do takiego, dość nowatorskiego jak na owe czasy podejścia, namawiała młodsze po fachu koleżanki.
Dla widzów zaś jej znakiem rozpoznawczym pozostanie kapelusz. Zwykle miała też mocny makijaż i barwną suknię czy elegancki żakiet. Pierwszy kapelusz, jako jej charakterystyczny atrybut, pomogła jej wybrać "mamusia", która była garderobianą w Kononowce. Chociaż pytań o kapelusze nie lubiła. Gdy młode dziennikarki pytały ją o to, ile ich ma, raz jednej odpowiedziała: „Wiesz co, kochaniutka, przyjdź no do mnie jeszcze raz. Przygotuj się, poszperaj w prasie. Ja naprawdę mam coś pod tym kapeluszem i coś więcej do powiedzenia”. Nie da się ukryć, że pani Hanna miała zawsze dużo mądrych rzeczy do powiedzenia. Satyryczne monologi Dziuni przeszły do historii kultury PRL.