Jeden z największych banków świata, japoński Sumitomo Mitsui Banking Corporation, uratowało to, że lord i jego wspólnicy dopuścili się kilku "drobnych niedociągnięć", jak to nazwał sędzia.
Oszukańcze transfery zablokowano w ostatniej chwili. Lord, a właściwie rzekomy lord, bo swe arystokratyczne pretensje wywodził z faktu kupna posiadłości, z którą tytuł lordowski był tradycyjnie związany, wszedł w układ z hakerami, właścicielem sex shopu i nadzorcą ochroniarzy banku.
Rodley aranżował operację przelewów i prania zdefraudowanej gotówki, posługując się siecią fikcyjnych firm i zagranicznych kont bankowych. Jego wspólnik zatrudniony w banku jako nocny nadzorca ochrony wpuszczał do biur hakerów, którzy instalowali szpiegowskie oprogramowania, i blokował kamery monitoringu.
Oprogramowanie rejestrujące każde uderzenie w klawiaturę komputera pozwalało rozpracować hasła i kody dostępu używane przez pracowników banku, a tym samym dawało dostęp do kont klientów, w tym japońskich gigantów przemysłowych i bankowych Toshiba International, Nomura Asset Management oraz Sumitomo Chemical UK.
"Dawniej złoczyńcy wyłamywali w banku drzwi. Teraz stosują inną technikę, łącząc elementy infiltracji, przekupstwa i sabotażu systemu komputerowego. Technika jest wprawdzie inna, ale zasada działania taka sama" - powiedział sędzia Martyn Zeidman. Przestępcy działali od stycznia do października 2004 r. w londyńskim oddziale Sumitomo Mitsui. Od sfinalizowania planu defraudacji 229 milionów funtów szterlingów (1213 miliardów złotych) dzieliło szajkę tylko kilka kliknięć. Wspólnicy lorda zostali skazani na kary od trzech do czterech lat pozbawienia wolności.