Podczas wakacji na nasze dzieci czyha wiele niebezpieczeństw. Chcemy je usilnie chronić, ale to nie zawsze wychodzi im na dobre. Dlatego nie wolno trzymać dzieci pod kloszem, bo to przynosi odwrotny skutek. Swoją córkę, która ma teraz 10 lat, wysłałam pierwszy raz na obóz rok temu. Przyznam, że bardzo się denerwowałam przy pierwszym wyjeździe Marysi. Doszłam jednak do wniosku, że trzeba dziecko usamodzielniać.

Reklama

Podstawową zasadą przy wyborze oferty wakacyjnej, i nie tylko, jest sprawdzenie opinii na temat biura, z jakiego wysyłamy nasze dziecko. Ja zazwyczaj polegam na opinii znajomych, którzy mają starsze o kilka lat dzieci i regularnie wysyłają je na obozy.

Większy problem jest oczywiście z nastolatkami, którzy chcą wyjeżdżać podczas wakacji sami, tzn. bez opieki rodziców czy kogoś dorosłego. Sama pamiętam, jak mając 17 lat, stawiałam moim rodzicom ultimatum, że chcę jechać w góry z narzeczonym. Buntowali się, ale w końcu się zgodzili, ponieważ znali dobrze rodzinę, jak i mojego, jak się później okazało, pierwszego męża.

Z synem miałam zawsze świetny kontakt, dlatego miałam do niego zawsze pełne zaufanie. Kiedy obiecywał, że będzie o 24, to był, jeśli nie mógł, to dzwonił. Dlatego nie bałam się go puszczać ze znajomymi, np. pod namiot. Najważniejsze jest bowiem wzajemne zaufanie i nienadużywanie go. Trzeba także odbywać rozmowy o alkoholu i narkotykach. To nie mogą być tematy tabu. Jeżeli jednak dzieci notorycznie okłamują swoich rodziców czy też nie dotrzymują słowa, to trzeba się dobrze zastanowić, czy puścić dziecko bez opieki.

Reklama

Rodzice często robią ten błąd, że przez cały rok nie rozmawiają z dzieckiem, bo nie mają na to czasu, a dzień przed wyjazdem na wakacje swoimi radami i zakazami chcą nadrobić cały proces wychowawczy. A to niestety nie skutkuje. Lepiej w takiej sytuacji uświadomić dziecku, jakie są niebezpieczeństwa, i powiedzieć mu, że ma się do niego zaufanie.

Z dziećmi wyjętymi spod klosza jest jak z mężami, którzy wyrwą się z domu - szaleją.