To, że Lech Kaczyński popija sobie na pokładzie samolotu, wcale mnie nie bulwersuje, a tym bardziej nie skłania do zastanawiania się, czy prezydent ma problem z alkoholem. Nie jest żadną tajemnicą, że na pokładzie polskich linii lotniczych, w przypadku wielogodzinnych lotów np. za ocean, alkohol leje się strumieniami. Jest to jedna z form zwalczania stresu, która jest ogólnie przyjęta. Ale... trzeba bardzo na nią uważać.
Pasażer, który się uspokaja alkoholem, może stać się źródłem stresu dla innych. Bywa agresywny, ja sam miałem kiedyś taką historię: leciałem do Nowego Jorku z grupą mocno pijanych górali, którzy zwalczali stres, obcifie polewając sobie wódkę. Ale tak to już jest. Jesteśmy krajem kultury alkoholowej.
Najnowsze wydarzenia z prezydentem w roli głównej i dyrygującym tematem alkoholowym Palikotem to jednak absolutna nowość! Kiedyś było tak, że jak ktoś pije alkohol, to jest swój chłop! Kto nie pije, ten donosi. Nie plili agenci, kapusie - bo oni węszyli. A dziś jesteśmy świadkami powstawania nowych zjawisk estetycznych!
Ale jako muzyk rockandrollowy dobrze rozumiem tych, którzy piją, by się odstresować. Piastując najwyższe stanowiska państwowe, trudno przecież uniknąć napięć, a wiadomo, że te najlepiej niweluje alkohol. Kiedyś Leonard Cohen powiedział, że on pije tylko zawodowo. Na pytanie dziennikarki, co to znaczy, odparł, że przed koncertem wypija butelkę wina, by poczuć się swobodnie. I nie ma w tym nic złego.
A w ramach puenty powiem, że istnieje tzw. teoria ostatniego lotu. Na pokładzie samolotu pije się, by zapomnieć o problemach technicznych maszyny. Kielich pozwala przetrwać złe warunki pogodowe, turbulencje, dziury w samolocie. Zmniejsza się w ten sposób ból istnienia, co z kolei pozwala jakoś przeżyć paździerzowość i kiepski stan techniczny samolotów, zwłaszcza tych, które należą do oficjeli.