"Jeśli człowiek się zapisze do banku dawców, to w zasadzie czeka na ten telefon, przyzwyczaja się do tej myśli, że jest to możliwe, że może komuś uratować życie. Niektórzy czekają na taki telefon latami, a ja miałem to szczęście, że zadzwonił szybko" - opowiada "Faktowi" gwiazdor.
I zdradza, jak przebiegał sam proces pobierania życiodajnej substancji: "Są dwie możliwości pobrania szpiku. Pierwsza jest ze znieczuleniem ogólnym. Robi się punkcję z kręgosłupa. Wybrałem jednak inną metodę. Przez 5 dni brałem lekarstwo, które powoduje, że komórki macierzyste, krwiotwórcze wychodzą ze szpiku do krwi. Zabieg polegał na pobraniu krwi”.
Wcześniej jako dawca musiał się przygotować: "Musiałem przyjąć lekarstwo, po czym poczekać kilka godzin, aż zacznie działać. Potem jest sam zabieg, a potem jeszcze jedno badanie, aby sprawdzić, czy na pewno wszystko jest ok. Człowiek czuje się nieco inaczej, bo w końcu przetaczane jest aż jedenaście litów krwi. Dodatkowo trzeba się przygotować do tego, że przez te cztery godziny trzeba siedzieć nieruchomo, co niej jest za bardzo komfortowe".
Postawa Maciej Stuhra jest godna podziwu, może jego przykład zachęci także innych celebrytów do pomocy większej niż tylko użyczenie twarzy jakiejś społecznej kampanii.