Tuż przed świętami, Isabel Marcinkiewicz miała wypadek samochodowy, na skutek którego trafiła do szpitala. W tabloidach pojawiały się wówczas zdjęcia Kazimierza, odwiedzającego żonę, a media sugerowały, że dramatyczne doświadczenia znów zbliżyły do siebie małżonków, którzy postanowili ratować swój związek.
>>>Czytaj także: Żona Marcinkiewicza w szpitalu po wypadku samochodowym. Ma problem z mową
Niestety okazało się, że prawda jest zupełnie inna. O poważnym kryzysie swojego małżeństwa, Isabel postanowiła ze szczegółami opowiedzieć "Super Expressowi"
Dlaczego zdecydowałam się opowiedzieć historię naszego małżeństwa? Będąc w szpitalu, miałam czas, by wszystko przemyśleć. Było wiele długich nocy. I zrozumiałam, dla kogo tak naprawdę się liczę - zaczyna swoją opowieść pani Marcinkiewicz.
To były fatalne święta. Boże Narodzenie spędziłam w zasadzie sama. Grudniowy koszmar zaczął się kilka dni przed wypadkiem. Chorowałam, bardzo kiepsko się czułam. Kaza przy mnie nie było. On wyprowadził się ponad pół roku wcześniej. Ale o tej historii opowiem później. Zostałam schorowana sama w czterech ścianach. Umówiłam się z mężem na lunch 19 grudnia. Jadąc na to spotkanie, bardzo źle się poczułam. Chyba straciłam przytomność na drodze. Uderzyłam w barierkę. Obudziłam się w szpitalu, wszystko mnie bolało. Okazało się, że miałam wstrząs mózgu, częściowo uszkodzone kręgi szyjne i lekki paraliż (niedowład) od barku do palców lewej ręki, którą do dziś nie mogę ruszyć. W takiej sytuacji kochający mąż byłby przy swojej żonie dzień i noc. Ale nie Kaz.
>>>Czytaj także: Marcinkiewicz ma problem z rozwodem? Isabel chce ratować małżeństwo
W dalszej części swoich zwierzeń, Isabel wyjaśnia, że mąż owszem, odwiedzał ją w szpitalu, ale robił to wyłącznie po to, by stwarzać pozory troskliwego.
Pojawiał się w szpitalu tylko po to, by grać kochającego męża, by powstały zdjęcia i dlatego, że to miejsce publiczne i każdy patrzy. I za każdym razem powtarzał: znowu prześladują mnie ci paparazzi. On na tym wypadku się lansował. Pewnego dnia przyszedł i zaczął nachylać się nad łóżkiem przy oknie. Potem okazało się, że powstały zdjęcia. A pytałam go wtedy, dlaczego pozuje, skoro wie, że są fotoreporterzy. Pytałam, dlaczego chodzi klatką schodową, skoro stoją tam paparazzi, a nie korzysta z windy. A on siedział przy łóżku i patrzył na zegarek.
W sylwestra Marcinkiewicz odwiedził żonę w południe. Po krótkiej wizycie życzył jej szczęśliwego Nowego Roku i wyszedł. 1 stycznia w ogóle nie pojawił się w szpitalu twierdząc, że przesadził z alkoholem i nie może prowadzić samochodu. Isabel widziała jednak, że zdołał stawić się tego dnia w studio telewizyjnym.
Żona Kazimierza Marcinkiewicza zrozumiała więc, że miłość męża zupełnie się wypaliła. Swoje zwierzenia podsumowała smutną refleksją:
Ten wypadek zweryfikował moje podejście do życia. Moja chora ręka jest dla mnie jedną kulą u nogi, a Kaz stał się drugą. Może ja za bardzo go kochałam i teraz dostałam po prostu kopa w dupę. Nowy rok jest dobry na otwarcie nowego rozdziału i zamknięcie starego. Ale na razie nie chcę mówić o rozwodzie. Chcę się od niego odciąć. To on zamknął za sobą drzwi pierwszy, ja nie chciałam tego. On wprowadził mnie w zły stan, on się wyprowadził z domu w sumie z dnia na dzień. Skoro powiedział "a", to niech powie "b". Tymczasem ucieka przed odpowiedzialnością, wymiguje się. Czeka, aż inni za niego sprawę dokończą. Może myślał, że to ja go spakuję. Myślę, że po tym materiale będzie kropka nad "i". Ale chcę poczekać na jego reakcję. Mnie już nie zależy na jego zdaniu i nie wierzę w jego miłość.
Jak Kazimierz Marcinkiewicz zareaguje na tak szczere wyznania żony na łamach tabloidu? Czy możemy spodziewać się, że przedstawi swoją wersję historii?