Wojciech Kilar urodził się 17 lipca 1932 roku we Lwowie. Studiował w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Katowicach grę na fortepianie i kompozycję w klasie Bolesława Woytowicza. Dyplom ukończenia studiów z najwyższym odznaczeniem uzyskał w 1955 roku.
Był razem z Krzysztofem Pendereckim i Henrykiem Mikołajem Góreckim, współtwórcą polskiej szkoły awangardowej. Jego twórczość biegła dwoma torami. Komponował muzykę poważną i tworzył dla filmu. Pierwsza filmowa ścieżka dźwiękowa jego autorstwa powstała do dokumentalnego filmu pt. "Narciarze". Był to rok 1958. Potem komponował muzykę do kolejnych filmów. Współpracował z najwybitniejszymi polskimi i światowymi reżyserami. Na tej imponującej liście byli wśród Polaków m.in. Kazimierz Kutz, Krzysztof Zanussi, Andrzej Wajda, Stanisław Różewicz, Tadeusz Konwicki, Janusz Majewski, Jerzy Hoffman.
Kilar uważał, że muzyka, która idzie w ręce reżysera, przestaje należeć do niego
Reżyserzy zawsze podkreślali, że Kilar jest idealnym kompozytorem muzyki filmowej, bo nie przywiązuje się do tego, co pisze. Jak coś wyrzucali, to nie protestował. Nigdy nie stawiał się ponad reżyserem. Nie gwiazdorzył. Był punktualny, uśmiechnięty, profesjonalny, nie czepiał się cięć. Kilar uważał, że muzyka, która idzie w ręce reżysera, przestaje należeć do niego – powiedziała Dziennik.pl Maria Wilczek-Krupa, autorka biografii kompozytora pt. "Wojciech Kilar. Geniusz o dwóch twarzach".
Muzykę pisaną dla kina traktował trochę po macoszemu. Twierdził, że jest to sposób zarabiania na życie, coś w rodzaju bankomatu. Zawsze się jednak starał, aby utwory filmowe, które tworzył, były najlepsze z możliwych. Ponieważ w muzyce cenił najbardziej formę, trudno było mu podchodzić do muzyki filmowej jako do dzieła sztuki, bo tam jedynie można było korzystać z pewnych schematów formalnych. Powiedział mi wprost, że z ponad 170 filmowych ścieżek dźwiękowych jego autorstwa można by wybrać najwyżej godzinę dobrej muzyki. Był też przekonany, że próbę czasu przetrwa jedynie polonez z "Pana Tadeusza" Andrzeja Wajdy – powiedziała Maria Wilczek-Krupa.
Hollywood upomniał się o Wojciecha Kilara
Był taki moment w życiu Wojciecha Kilara, gdy postanowił zająć się już tylko muzyką poważną. Los jednak szykował mu niespodziankę. Upomniał się o niego Hollywood, odezwał się do niego Francis Ford Coppola.
Na początku lat dziewięćdziesiątych Kilar postanowił porzucić film. Miał już ugruntowaną pozycję w kinie i stwierdził, że starczy tego dobrego. Napisanie muzyki do „Korczaka" Andrzeja Wajdy wyczerpało go emocjonalnie, postanowił więc na tym zakończyć przygodę z X muzą i napisać mszę, o której marzył od dawna. Ale w środku nocy zadzwonił telefon i asystent F.F. Coppoli zaproponował mu napisanie muzyki do "Draculi". Kilar był zaszokowany, uwielbiał przecież „Ojca chrzestnego". Nie można było odmówić - mówi Wilczek-Krupa.
Jedyne wskazówki reżyserskie, jakie otrzymał Od Coppoli przed przystąpieniem do pracy mówiły o tym, że partytura ma trwać godzinę i 15 minut i że ma to być opowieść o pomyłce Boga. To wszystko. Emocji było mnóstwo i Kilar, jak wiadomo, dostał ataku serca. Operację wszczepienia bypassów zrobiono mu w Katowicach. Wydawało się, że już nie napisze muzyki dla Coppoli. Opowiadał mi, że amerykańskiemu reżyserowi oferowali swoje usługi jego koledzy kompozytorzy z Polski, nie podał jednak ich nazwisk - wspomina autorka biografii Kilara.
Tymczasem okazało się, że Coppola czekał cierpliwie na niego. Był zafascynowany pisaną przez Kilara muzyką. Gdy zaprosił go na pierwszą kolację do San Francisco, przez cały wieczór w domu grał zapętlony walc z „Ziemi obiecanej" Wajdy. Kilar mi opowiadał, że co za dużo, to niezdrowo, już nie mógł tego słuchać, w duszy przeklinał i Wajdę, i siebie, i tę muzykę - powiedziała Dziennik.pl Maria Wilczek-Krupa.
Wojciech Kilar nie porzucił więc muzyki filmowej. Po "Draculi" komponował m.in. dla Romana Polańskiego, Jane Campion czy Andrzeja Wajdy.
Wojciech Kilar - człowiek pełen sprzeczności
Swoją książkę zatytułowałam "Wojciech Kilar. Geniusz o dwóch twarzach", ale w rzeczywistości tych twarzy było o wiele więcej. Kilar mówił o sobie, że jest jak doktor Jekyll i Mr. Hyde. To najlepiej charakteryzuje jego skomplikowaną i wieloznaczną naturę. Z jednej strony jako uczeń miał dwóję z WF i uważał się za ślamazarę, z drugiej strony był kibicem sportowym, żadnego meczu piłkarskiego nie opuścił w telewizji. Śmigał też po górach jak kozica. Uwielbiał górskie wycieczki i chodził na nie ze swoim szwagrem, przewodnikiem tatrzańskim. Widziałam nagrane podczas takich wycieczek filmy i naprawdę nie wyglądał na nich na ślamazarnego amatora – powiedziała Dziennik.pl Maria Wilczek-Krupa.
Cenił zacisze domowe, ale w hotelach uwielbiał luksus. Potrafił być bardzo skromny, ale kupował np. skarpetki za 400 zł i perfumy dla żony za 14 tysięcy. Był też w pełni świadom swojej wartości - dodała.
Wojciech Kilar, jego żarliwa wiara i cela na Jasnej Górze
Kompozytor był też człowiekiem bardzo wierzącym.Codziennie odmawiał brewiarz, miał różaniec w kieszeni każdej marynarki, na stoliku przy łóżku. Zaczytywał się w dziełach św. Augustyna i św. Tomasza, czytał Biblię. Ale na jego półkach stały też książki Agathy Christie i Stephena Kinga. Im bardziej opowieść była krwawa, tym dla niego ciekawsza. Był ogromnym miłośnikiem filmu Francisa Forda Coppoli: "Ojciec chrzestny" – powiedziała biografka Wojciecha Kilara.
Żarliwa wiara pojawiła się u niego w okresie stanu wojennego. Wcześniej był wierzący, ale – jak to się mówi – „niepraktykujący" i najbardziej lubił puste kościoły. Momentem przełomowym była dla niego pacyfikacja kopalni Wujek. Mieszkał niedaleko. Jerzy Duda-Gracz zabrał go potem na plener malarski na Jasną Górę. Chciał, żeby Kilar złapał równowagę, uspokoił nerwy. Wtedy odkrył siłę płynącą z modlitwy i ze wspólnoty w wierze. Z klasztorem na Jasnej Górze był związany przez resztę życia. Miał tam swoją celę z telewizorkiem, gdzie mógł pracować nad filmem. Zawsze czekały też na niego dwie blachy ulubionego sernika – wyjaśniła Maria Wilczek-Krupa.
Od awangardy do "Krzesanego"
Wojciech Kilar w 1974 r. skomponował jeden ze swoich najsłynniejszych utworów, poemat symfoniczny "Krzesany". Do tamtego momentu uchodził za czołowego przedstawiciela polskiej awangardy muzycznej.
„Krzesany" był bardzo ważnym utworem, zmienił jego myślenie muzyczne. Wcześniej Kilar był związany z awangardą muzyczną, od której się wtedy odwrócił. Mówił, że awangarda to cmentarzysko partytur, które użyźniają glebę. Postanowił zawrzeć muzykę góralską w utworze symfonicznym, i pod tym względem „Krzesany" był dla środowiska muzycznego szokiem. Namawiano go, by wycofał ten utwór z Warszawskiej Jesieni. Kompozytorzy, którzy słyszeli „Krzesanego" na próbach, mówili wprost, że Kilar zwariował. Byli jednak i tacy, którzy twierdzili, że otworzył nim okno i wpuścił do zatęchłego pokoju muzyki polskiej świeże, orzeźwiające powietrze – powiedziała Maria Wilczek-Krupa.