Dla kogo właściwie powstali „Grzeszni i bogaci”? Dla tych, którzy oglądają serialowe tasiemce, czy dla tych, którzy wystrzegają się ich jak ognia? Dla porządku wyjaśnijmy, o co z tasiemcami chodzi. Najdłużej emitowanym w Polsce tego typu serialem jest „Moda na sukces” (już wkrótce odcinek nr 5000!). Oto ogólny zarys fabuły dla niewtajemniczonych: mamy „wielką czwórkę” bohaterów, wokół których już od ponad dwudziestu lat kręci się cała akcja. Jest to Eryk Forrester, nestor rodu, który wciąż wygląda, jakby chciał spytać „ale o co chodzi?”, a mimo to wszyscy uważają go za mędrca. Mamy jego żonę Stefanie, wredną i wścibską kobietę, która bezceremonialnie układa życie swoich dzieci, chociaż te dawno przekroczyły czterdziesty rok życia. Mamy bożyszcze kobiet Ridge’a, który od ćwierćwiecza nie może się zdecydować, czy Broke jest kobietą jego życia, czy też nie. No i mamy Broke, która miała romans z każdym bohaterem płci męskiej, i która wciąż kocha Ridge’a. I mnóstwo innych bohaterów, przy czym wszyscy wyglądają jak Barbie i Ken. Pomijając całą niedorzeczność fabuły „Mody…” warto zwrócić również uwagę na sporo nonsensów z zakresu realizacji tej produkcji: scena, w której bohaterka trzyma zdjęcie Ridge’a i wzdycha do niego przez pięć minut, bohater, który mówi sam do siebie coś w stylu „nie powinienem był jej tego robić, gdyż było to złe”, dzieci bohaterów, które nagle z rozkosznych bobasów stają się dziewiętnastolatkami i biorą śluby, bądź zachodzą w ciążę. Wśród widzów „Mody na sukces” istnieje spora grupa tych, którzy są w pełni świadomi niedorzeczności tej produkcji, a mimo to, albo raczej właśnie dlatego, nie mogą odmówić sobie perwersyjnej przyjemności oglądania jej. Należę do nich, dlatego niepokoiłam się o „Grzesznych i bogatych” – uważam „Modę na sukces” za produkcję doskonale absurdalną i parodiowanie jej wydaje mi się zadaniem co najmniej tak trudnym, jak parodiowanie „Latającego Cyrku Monty Pythona”. Czy twórcom „Grzesznych i bogatych” to się udało? W „Grzesznych i bogatych” najwidoczniej będziemy mieć wszelkie fabularne niedorzeczności, które znamy z „Mody…” – odnalezioną po latach siostrę bliźniaczkę, złego bohatera, który chce zniszczyć rodzinę, idiotyczny wątek miłosny, itd. – tego mogliśmy się spodziewać. Zaskoczeniem jest fakt, że humor „Grzesznych i bogatych” przypomina brytyjskie produkcje, takie jak „Mała Brytania” – jest naprawdę bardzo absurdalnie. I trzeba przyznać, że rzeczywiście zabawne były ujęcia kamery „zza cyca” Rejczel, romantyczna rozmowa Rejczel z Alfredem przy absurdalnie dużym bukiecie kwiatów, rozmowa telefoniczna Alfreda z Manfredem, świetna postać Rodżera Blejka. Scena, w której Rejczel brutalnie bije i kopie służącą Rołz mogła nie być znośna dla wszystkich widzów, ale to właśnie dzięki tak ciężkiemu poczuciu humoru „Grzeszni i bogaci” bronią się i stają się bardziej niedorzeczni niż choćby „Moda na sukces”. Nasuwa się tylko pytanie, czy Polakom spodoba się takie poczucie humoru i pozwolą „Grzesznym i bogatym” pozostać w ramówce? Produkcja okazała się bardziej ryzykowna niż się wydawało. Jest naprawdę absurdalna, a chyba nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiego poczucia humoru. Może niezła pora emisji, „odziedziczona” po popularnym „Teraz albo nigdy!” pomoże? Oby, bo twórcy nowego serialu wykazali się odwagą i stworzyli coś, czego w polskiej telewizji jeszcze nie było. „Grzesznych i bogatych” można kochać, albo nienawidzić. Jednym nie spodoba się zbyt absurdalne i ciężkie poczucie humoru, inni zbyt dużą niechęcią darzą opery mydlane, by oglądać je nawet z tak dużym przymrużeniem oka. Ale za to ci, którzy polubią „Grzesznych i bogatych” pewnie nie przegapią żadnego odcinka. I oby było ich na tyle dużo, by telewizja TVN nie zrezygnowała z emisji serialu. W końcu skoro Amerykanie mogą mieć dziesiątki odważnych i kontrowersyjnych produkcji, które świetnie radzą sobie na antenie, to może i w Polsce się uda…

Reklama