Pierwszy odcinek "Przystani" ostatecznie kończy kwestię porównań tej produkcji do "Słonecznego Patrolu". Oba seriale mają ze sobą tyle wspólnego, co listopadowa pogoda w Polsce z letnim słońcem Kalifornii. I całe szczęście - od razu widać, że "Przystań" to autorski pomysł.
Mamy zatem pomysł, tylko czy na pewno dobry? Plusem serialu niewątpliwie jest estetyka, którą zawdzięczamy głównie mazurskim plenerom. Mamy też dobrych aktorów (m.in. Sonia Bohosiewicz, Marek Bukowski), jest też kilka zabawnych scen (np. nadopiekuńcza matka odprowadzająca synów do tytułowej przystani). Dobrze wypadły również sceny z udziałem Tomasza Jachimka.
Niestety, słabych stron "Przystani" też jest sporo. Pierwszy odcinek serialu ma szczególne zadanie - musi zachęcić widzów do tego, by za tydzień o tej samej porze wrócili przed telewizory. Tymczasem "Przystań" wypada nieco sztywno, brakuje jej elementu, który przywiązałby widza do produkcji. Mamy tu zgrabne zawiązanie akcji - młodzi ludzie trafiają na kurs WOPR, wiemy, że w kolejnych odcinkach będą przedstawiane ich zmagania z trudami zawodu, jaki sobie wybrali, zapewne będzie też sporo zawirowań miłosnych. Tyle tylko, że nie jest to wystarczająco wciągające.
Zastanawiające jest również miejsce akcji - mazurskie jeziora. Z jednej strony są one dla "Przystani" tym, czym malowniczy Sandomierz dla "Ojca Mateusza" - tworzą świetną estetykę produkcji. Z drugiej strony jednak nasuwa się pytanie: czemu serial nie jest emitowany w wiosennej ramówce stacji? Czy nie przyjemniej byłoby zatopić się w klimat mazurskich jezior tuż przed nadchodzącym latem, niż w zimnym i mokrym październiku i listopadzie?
Czy zatem "Przystań" da się lubić? Jest lekka i przyjemna, bardzo estetyczna, ale próżno w niej szukać naprawdę wciągających wątków, naprawdę świetnych dialogów i powiewu świeżości w polskiej telewizji. Grono wielbicieli serialu pewnie się znajdzie, tyle tylko, że raczej nie będzie ono zbyt liczne.