Anna Sobańda: "Magazyn Kryminalny 997" zna chyba każdy Polak powyżej 30 roku życia. W najlepszym okresie przyciągał on przed ekrany ponad 16 milionową publiczność. Na czym pana zdaniem polegał fenomen tego programu?

Michał Fajbusiewicz: Myśmy trafili wówczas w pewną lukę, bowiem ta tematyka nie była eksploatowana na żadnym z dwóch ówczesnych kanałów telewizyjnych. Była to więc pewna nowość. Zresztą ja się dopiero po latach dowiedziałem, że byliśmy jednym z pierwszych na świecie tego typu programów. Przed nami byli tylko Niemcy, a Amerykanie uruchomili taką produkcję znacznie później. Ponadto jest duża część ludzi, którzy interesują się tematyką kryminalną, a za komuny był to trochę temat tabu. Dziś otwierając dowolną gazetę, na pierwszej stronie widzimy lejącą się krew, bo to najlepiej sprzedający się towar. Ówczesna władza zaś ukrywała przed obywatelami takie zagrożenia, mimo tego, że ilość zabójstw była wówczas znacznie większa niż obecnie, choć jak zaczynaliśmy nie było gangsterski i związków mafijnych.

Reklama

"Magazyn kryminalny" był nie tylko popularny, ale i pożyteczny. Dzięki pana programowi udawało się łapać morderców.

Mnie jako autora zaskoczyło bardzo, że już po pierwszym programie mieliśmy nie tylko liczną widownię, ale i sukces, czyli zatrzymanego mordercę. To nakręcało całą koniunkturę tego przedsięwzięcia. Program pokazywał się tylko raz w miesiącu, ale za to trwał prawie godzinę. Pamiętam, że ścigaliśmy się wówczas z „Niewolnicą Isaurą”. Ale udawało nam się i sięgaliśmy czasem prawie 17 milionów widzów, co dziś jest w ogóle niemożliwe. Ta wielka widownia zaś, powodowała wielkie sukcesy. Jeśli bowiem co drugi Polak nas oglądał, łatwo było trafić na kogoś, kto coś widział, bądź coś wie na temat jakiejś zbrodni. Przy dzisiejszej małej widowni, szansy na to nie ma i trzeba czasami czekać rok, żeby móc pomóc policji w jakiejś sprawie. Poza tym, uruchamialiśmy program w stanie wojennym, kiedy społeczeństwo był odwrócone od milicji i myśmy trochę tę szklaną ścianę pomiędzy milicją a społeczeństwem zburzyli. Zaczęliśmy przekonywać ludzi do tego, że warto, mówiąc kolokwialnie, donosić i informować, bowiem to jest w naszym wspólnym interesie. To też był ważny proces. Ponadto, poza pokazywaniem morderstw i laniem keczupu na ekranie, co nam niektórzy zarzucali, ja przez ponad 20 lat prowadziłem działalność prewencyjną. W „997” prowadziłem rubrykę „Żyj bezpiecznie”, w której we współpracy z bardzo znanymi aktorami, z przymrużeniem oka, pokazywałem widzom, co nam może grozić.

Reklama

Magazyn ma jednak na swoim koncie przede wszystkim sukcesy w dziedzinie wykrywania przestępców, których dzięki niemu udało się aresztować blisko 300. Jak to się działo, że dzięki wam policja, a wcześniej milicja, wpadała na trop zbrodniarzy?

Ja nie ujawniam takich rzeczy specjalnie, ale to nie tylko dzięki widzom udawało się łapać przestępców. Czasem były specjalnie prowadzone gry operacyjne, gdzie w ramach programu zakładany był podsłuch u osób, które coś mogą w sprawie wiedzieć. Takie podsłuchy parę razy pomagały wysupłać morderców, bo podejrzani wymieniali między sobą takie uwagi, że wiadomo było, iż musieli mieć coś wspólnego z tą zbrodnią. Jedną z ostatnich takich spraw było morderstwo z Łodzi. Biznesmen nie akceptował związku swojej córki z pewnym facetem i zlecił zastrzelenie go. Operacyjnie policja wiedziała, że to on wydał zlecenie, ale dowodowo nie mogli tego wykazać. Wówczas gra operacyjna się udała, ponieważ sprawcy zbrodni, wymienili między sobą uwagę na temat samochodu, jakim wówczas się poruszali. I to wystarczyło policji, która puściła im tę rozmowę i jeden z nich się przyznał. Takich przykładów jest więcej, choć oczywiście większość to były wskazania telewidzów. Niektóre sprawy wychodzą zaś po latach, bo wówczas nie było takich badań, jak chociażby DNA, policja była mniej uzbrojona technicznie niż obecnie. Kiedyś zaginięcia nie były ważnym tematem dla policji. Nikt się tym specjalnie nie zajmował. Dlatego takich spraw nierozwiązanych z tamtych lat, o których dziś wiadomo, że zapewne były zabójstwami, jest bardzo wiele. W tym sezonie programu „Fajbusiewicz na tropie” wracam do niektórych zbrodni sprzed lat. Jedną z nich jest tajemnicze zniknięcie Iwony Wąsik w Tarnowskich Górach w 2000 roku. 14-latka, która nie miała żadnych problemów, rozpłynęła się w ciągu dnia, w środku osiedla. Na pewno ktoś ma wiedzę na temat tego, co się z nią mogło stać. Te lata 80 i początek 90-tch były dla mnie jako autora niesamowite. My byliśmy na swój sposób instytucją, szczególnie dla rodzin ofiar. Do nas przyjeżdżali ludzie z całej Polski, czasem nawet koczowali na portierni w telewizji, bo we mnie upatrywali możliwość rozwiązania sprawy, której nie mogła rozwiązać prokuratura. Mam całe kartony listów, w których tytułowano mnie major, albo pułkownik, bo większość widzów w tamtych latach była przekonana, że jestem etatowym policjantem, oddelegowanym do publicznej telewizji.

A jak wyglądały pana relacje z milicją, a później z policją? Czy nie mieli pretensji, że program troszkę wchodzi im w kompetencje?

Reklama

Na początku mieliśmy ogromny problem z uruchomieniem tej produkcji. W połowie lat 80 komendant główny policji stwierdził, że nigdy nie dopuści na antenę programu, który będzie pokazywał, że milicja nie wykrywa przestępców. Dostaliśmy blokadę i TVP2 stwierdziła, że nie będzie się z koniem kopać i jeśli milicja nie chce współpracować, to nie da się go zrobić bez ich akceptacji i wsparcia. Ja nie dałem jednak za wygraną, bo już miałem wówczas cykliczny program „Stan krytyczny”, który dotyczył miedzy innymi przestępstw kryminalnych. Tam poznałem pierwszego mojego prowadzącego, pułkownika Płócienniczaka z Komendy Głównej. On namówił młodych oficerów, pracujących w wydziale prasowym Ministra Spraw Wewnętrznych u generała Kiszczaka, że jednak warto by coś takiego uruchomić, bo milicji jest bardzo potrzebna pomoc społeczeństwa. Pamiętam, że generał Kiszczak dał rozkaz komendantowi głównemu milicji i oni zostali zmuszeni do pracy z naszym programem. I tak to się zaczęło. Wówczas kolaudacje programu odbywały się w Komendzie Głównej. Ja przyjeżdżałem, zbierał się komendant i jego zastępcy i dywagowali o tym programie. Mnie to trochę śmieszyło, bo oni nie zajmowali się kwestiami merytorycznymi, tylko drobiazgami bez znaczenia.

Czyli jakie kwestie ich interesowały?

Nie zajmowali się na przykład tym, czy ja nie ujawniam jakiś rzeczy ze śledztwa, bo miałem wówczas nieograniczony dostęp do akt. Były zaś sytuacje komiczne, kiedy jakiś generał zrobił mi awanturę, że ośmieszam milicję, bo w inscenizacji pies tropiący ma nieregulaminową linkę, innym razem otrzymałem zaś nakaz, żeby milicjantowi przesłuchującemu ranną kobietę po napadzie zdjąć czapkę, bo społeczeństwo pomyśli sobie, że funkcjonariuszom brak kultury. A już dobiła mnie sytuacja, w której robiliśmy inscenizację pościgu, w którym milicjanci gonili uzbrojonego złodzieja, a oni mi zrobili awanturę o to, że funkcjonariusz biegł w rozpiętej marynarce.

Pana program pomagał w łapaniu przestępców, domyślam się wiec, że nie był pan ich ulubieńcem. Czy zdarzały się jakieś niebezpieczne sytuacje, czy otrzymywał pan pogróżki?

Parę razy sytuacje zagrożenia się zdarzały. Dwa czy trzy programy nie zostały w ogóle wyemitowane, ponieważ miałem informację z komendy głównej, że nie są w stanie zapewnić mi bezpieczeństwa. Raz doprowadziłem do procesu karnego i za groźby, jakie przestępca skierował do mnie w liście z więzienia, dostał 2 lata. To był dla niego cios, ponieważ to był poważny morderca z wyrokiem 25 lat, który miał wyjść za dobre sprawowanie w 12 roku kary. Ponieważ jednak mi groził, czyli popełnił kolejne przestępstwo, odwiesili mu te 13 lat i dali kolejne 2 lata, więc w sumie dostał 15 lat kary.

Głośne były przypadki, w których prawdziwi mordercy brali udział w waszych inscenizacjach.

Tak, zdarzyło się to dwa razy. Raz sprawa dotyczyła dziennikarza Radia Bis, a drugi raz była to sprawa spod Słupska. To też była gra policyjna. Policjanci namówili mnie, żeby jednego faceta z wioski, znajdującego się wśród 5 podejrzanych, poprosił o wystąpienie w inscenizacji. Wysłałem więc produkcję, która głównie finansowo namówiła go do tego, żeby zagrał. On, jak to się mówi w slangu przestępczym, przypucował już parę lat później. Pochwalił się komuś, że grał siebie w tym znanym programie. Ta informacja dotarła do policji, został przymknięty i stanął przed sądem. Podobna sytuacja przytrafiła nam się w sprawie ze środowiska myśliwskiego. Podejrzewany myśliwy, została namówiony do wzięcia udziału w inscenizacji, po tym postawiono mu zarzuty, stanął przed sądem, jednak został uniewinniony, bo chyba dowodowo było to słabo przygotowane. Była też taka spektakularna historia, kiedy poszukiwany morderca sam zgłosił się na policję i powiedział, że on już psychicznie nie wytrzymuje presji publikacji Fajbusiewicza w „997” i z walizką w ręku, poważny zabójca sam stawił się na komendzie. To jednak rzadko się zdarza.

Dlaczego program „Magazyn Kryminalny 997” został zdjęty z anteny?

Nie powiem, że to są względy polityczne, ale one odegrały w tym jakąś rolę. W publicznej telewizji bez przerwy jest zawierucha polityczno-personalna. Ci, co tam trafiają do kierowania programami, mówiąc kolokwialnie, chcą się nachapać, bo wiedzą, że przychodzą tam na chwilę. Niektórzy dyrektorzy byli przecież na swoich stanowiskach zaledwie po kilka miesięcy. Żeby dać swoim kolesiom możliwość zarobienia, musieli wpuścić ich na antenę, a by zrobić dla nich miejsce, zdejmowali inne produkcje, bądź przepychali je na gorsze godziny. No więc ja tą metodą najpierw byłem spychany na coraz późniejsze godziny, co przełożyło się na słabnącą oglądalność. Dwa razy byłem też zdjęty z anteny. Kiedy PiS doszedł do władzy i przejął TVP2, to bez słowa, z dnia na dzień zostałem zdjęty z anteny jako program komuszy, bo kręcony od lat 80-tych, więc nie wypada, by nadal był na wizji. Jedynej rzeczy tylko żałuję. Kiedy zdjęto mnie z Dwójki, poszedłem do TVP Info, gdzie miałem milionową widownię. I kiedy namówiono mnie na powrót do TVP2, niepotrzebnie się zgodziłem, bo tam była kolejna roszada, kiedy lewica doszła do władzy, i znów mnie zdjęli. A w TVP Info do tej pory pewnie nasz program by funkcjonował. Jednak z Polsat Play jestem bardzo zadowolony.

Zaczynał pan robić swój program w latach 80-tych, jeszcze w poprzednim ustroju i niejako kontynuuje go pan do dziś, choć w innej stacji i pod zmienioną nazwą. Czy teraz jest panu łatwiej, czy trudniej pracować nad taką produkcją?

Dużo trudniej jest realizować ten program teraz. Kiedyś telewizja była zjawiskiem, jak pojawialiśmy się gdzieś z kamerą, wszyscy byli chętni do współpracy. Teraz telewizja na nikim nie robi wrażenia, a poza tym, ludzie chcą mieć dziś święty spokój i niechętnie angażują się w takie produkcje. Mamy więc kłopoty logistyczne z pomieszczeniami do zdjęć, czy osobami chętnymi do współpracy. Kiedyś często nie płaciliśmy nic za wynajmy, bo ludzie nas tak chętnie przyjmowali. Poza tym w latach 80 milicja bardzo nam pomagała, także w kwestiach organizacyjnych. Dziś zaś czasem nawet nie odwiedzam komendy, w której kręcimy jakieś materiały i policja dowiaduje się, że zajmujemy się daną sprawą, dopiero z programu. Często muszę sięgać po materiały od rodzin ofiar, gdyż teraz gospodarzem wszystkich śledztw jest prokuratura i policja bez jej zgody nie chce nam niczego mówić ani udostępniać. Więc jest teraz znacznie trudniej.

Pracuje pan jednak nad kolejną produkcją.

Tak, w CI Polsat zadebiutuje nowy program "Z archiwum 997". Wreszcie ktoś wpadł na pomysł, żeby uruchomić archiwa mojego dawnego programu. Wracamy w nim do spraw sprzed lat, pokazując między innymi to, jak dzisiejsza technika mogłaby badać dawne zbrodnie.

Liczy pan, że uda się rozwiązać jakieś sprawy sprzed lat?

Tu może zadziałać taki mechanizm, że jak my wracamy do jakieś sprawy i pokazujemy ją na antenie, to często, choć nie zawsze, zabiera się do niej także policja. I czasami coś z tego wychodzi. Każda publikacja może przynieść jakiś sukces. Jest takie polskie przysłowie, że nadzieja umiera ostatnia. Ludzie zawsze mają nadzieję i ja jako autor tego programu też ją mam, policja pewnie ma jej trochę mniej. Nawet jeśli uda się rozwiązać jedną sprawę na rok, to przecież warto to robić.

Życzę w takim razie sukcesów w wykrywaniu kolejnych spraw i dziękuję za rozmowę.

Dziękuję bardzo.

Trwa ładowanie wpisu

Michał Fajbusiewicz - polski publicysta, scenarzysta i realizator filmowy. Jest również dziennikarzem, felietonistą, producentem filmowym oraz reżyserem. Autor i prowadzący programu "Magazyn kryminalny 997", emitowanego w telewizji publicznej od 1986 do 2010 roku. Obecnie, na antenie Polsat Play prowadzi jego kontynuację, zatytułowaną "Fajbusiewicz na tropie".