Były szef Radia Zet i juror nowej edycji „Mam talent” od jakiegoś czasu z powodzeniem występuje przed kamerami również w wojennym serialu telewizji publicznej. I choć w rozmowie z Faktem stwierdził kiedyś, że jest „drewnianym aktorem”, to do swoich obowiązków podchodzi z dużym zaangażowaniem.
Udowodnił to kilka dni temu podczas kręcenia finałowej sceny „Czasu honoru”. Ujęcia obrazowały scenę walki na moście, w której hitlerowcy zmierzyli się z żołnierzami polskimi. Scena była bardzo dynamiczna i brutalna. Jak dowiedział się "Fakt", Kozyrze zaproponowano pomoc kaskadera. Pan Robert jednak odmówił. Osobiście stanął na planie, dzielnie odgrywał walkę wręcz i... skończyło się nieszczęściem.
– W którymś momencie bardzo zabolała mnie lewa ręka – zaraz po zdjęciach opowiadał Kozyra. – Myślałem, że po prostu ją nadwyrężyłem. Niestety, kiedy następnego dnia udałem się do lekarza, okazało się, że zerwałem ścięgna. Na razie nie będę miał operacji. Przede mną zabiegi laserowe, mam nadzieję, że pomogą.
Okazało się jednak, że to nie koniec urazów. Kozyra narzekał na ból głowy i kolejny raz poszedł do lekarza.
– Mam jeszcze wstrząśnienie mózgu. Muszę kilka dni poleżeć w łóżku. Jeśli będzie gorzej, to wezmą mnie do szpitala. To dla mnie dość słaba wiadomość – mówi.
Miejmy nadzieję, że wszystko skończy się bez hospitalizacji. Panie Robercie, następnym razem może lepiej będzie jednak skorzystać z pomocy kaskadera?