Nigella sprawiła, że wyrażenie "kuchnia angielska" to już nie oksymoron przyprawiający o gęsią skórkę i przywodzący na myśl ohydne ziemniaki w mundurkach polewane fasolą w sosie z puszki. Wszyscy chcą gotować tak jak ona. Jej program zrobił też furorę za Oceanem, bo Amerykanie uznali, że swobodna Nigella bije na głow zbyt perfekcyjną Marthę Stewart.
Od dziecka słynęła pani z dziwnych upodobań. To prawda, że marzyła pani, by mieć na imię Mercedes?
Tak i w pewnym sensie mi się to udało. Gdy pracowałam jako dziennikarka, czasem używałam pseudonimu Mercedes Wainewright. W ogóle z moim imieniem to dziwna historia, bo ono tak naprawdę po angielsku nie istnieje. Jest stworzoną przez moich rodziców żeńską wersją męskiego imienia Nigel, które nosi mój ojciec. Gdy byłam mała, czułam się z nim dziwnie, bo wszystkie koleżanki nazywały się Caroline albo Marie. Dziś na nikim nie robi wrażenia, bo hollywoodzkie gwiazdy wypromowały modę na tak dziwne imiona jak Jabłko czy Pilot Inspektor. Minęły czasy, gdy dla podkreślenia rodzinnej tradycji nadawano imiona po dziadku czy innych zasłużonych członkach rodziny.
A pani poznała historię swojej rodziny?
Tak, ale nie zrobiłam tego dlatego, że zjadała mnie ciekawość moich przodków. Musiałam przygotować się do programu telewizyjnego. Ale ta podróż wiele pokoleń wstecz i poznawanie korzeni rodziny ze strony obojga rodziców wcale mną nie wstrząsnęło. W całej genealogicznej hierarchii najważniejsza rola i tak przypada dziadkom. Z rozrzewnieniem wspominam mamę mojego ojca i jej cudowne, potoczyste opowieści o tym, jak to było, gdy była małą dziewczynką. Gdy spotykała chorego albo bezdomnego śpiącego na ulicy, kładła siano, żeby kopyta stąpających koni ich nie obudziły! Przecież to brzmi jak opowieść z innego świata! Doceniam taką ciągłość, polegającą na ustnym przekazywaniu historii. Szczególnie że moja babcia miała niezwykły dar opowiadania. Słyszałam, że gdy miała trzydzieści kilka lat wybrała się z dziadkiem w rejs. I wie pani co? Wyrzucono ją ze statku, bo za dobrze tańczyła popularny wówczas, czyli w latach 20., taniec towarzyski black bottom, zbliżony do fokstrota, o którym mówi się, że jest najtrudniejszym tańcem na świecie! To musiały być czasy. Babcia absolutnie potrafiła mnie zaczarować!
Ale to nie ona, ale pani pierwszy mąż, dziennikarz Jack Diamond, skłonił panią do zajęcia się zawodowo kuchnią.
Dzięki niemu uwierzyłam w siebie i to, że jestem w stanie sprostać wyzwaniom, które ma dla mnie życie. To on powiedział mi kiedyś w kuchni: "Powinnaś napisać książkę o radości, jaką daje gotowanie". Pomyślałam, że mój stary zwariował! Byłam wprawdzie dziennikarką, ale pisałam o literaturze, a o jedzeniu wiedziałam głównie to, że je lubię. "Jak jeść" - tytuł mojej pierwszej książki - to był pomysł Johna. Już w trakcie pisania bardzo mi się to spodobało, uwierzyłam mu i dlatego do dziś zajmuję się zawodowo gotowaniem.
Mówiła pani kiedyś, że pisząc książkę albo prowadząc program ma pani wrażenie, że rozmawia ze swoją zmarłą młodszą siostrą Thomasiną.
To prawda. Takie podejście początkowo pozwalało mi zwalczyć nieśmiałość. A dziś mogę je trochę uogólnić i powiedzieć, że to jak rozmowa z przyjacielem. Gdy dajesz komuś przepis na jakąś potrawę, którą szczególnie lubisz, wymieniasz z nim dość osobistą informację. Staram się nawiązać z widzami i czytelnikami taką więź. Karmienie kogoś to przecież jedna z intymniejszych czynności.
Ale może też być próbą dominacji.
To prawda. Karmienie to także forma kontroli. Każdy z nas przez to przechodzi. To przedziwne uczucie nie móc samodzielnie podjąć decyzji, co chciałoby się zjeść na kolację. A jeszcze gorzej, że wielu osobom na tej kulinarnej niezależności kompletnie nie zależy. Stąd pewnie dzieci postrzegają mamy jako osoby dominujące, bo to one najczęściej zmuszają je do jedzenia.
Tak pani robi z Brunonem i Cosimą?
Zwykle gotuję dla moich dzieci to, co lubią. Powiem więcej, żeby nie jadły niezdrowego jedzenia na mieście, sama przygotowuję im hamburgery. Moja córka, podobnie jak ja w jej wieku, nie daje się łatwo namówić na jedzenie za mamę, za babcię. A ja nie naciskam.
Jakie są pani pierwsze wspomnienia z dzieciństwa związane z jedzeniem?
Jak już coś lubiłam, to często były to wybory nietypowe jak na dziecko, np. szpinak. Odmawianie jedzenia było dziecięcą walką o autonomię. Talerz i kuchnia - to pole walki o władzę, w której stałam przeciwko rodzicom. Siedziałam godzinami nad talerzem, a jak nie skończyłam czegoś, przy następnym posiłku dostawałam to samo, tylko zimne. Mając takie traumatyczne doświadczenia, powinnam stronić od kuchni (śmiech). Pamiętam też, jak babcia robiła móżdżki z masłem i kaparami. Uwielbiałam to danie.
Pracowała pani jako dziennikarka, ale prowadziła też kolumnę literacką. Dziś czyta pani książki kucharskie?
Tak, wolę je od beletrystyki. Oczywiście nie wertuję ich od deski do deski. Ostatnio trafiłam na esej Adama Gopnika, piszącego dla New Yorkera, o związku między jedzeniem i pisaniem. Fascynujące! Była tam jeszcze jedna ciekawa myśl, z którą się zgadzam: kiedyś snobowano się na drogie, egzotyczne jedzenie. Dziś snobizm polega na jedzeniu wyłącznie sezonowych produktów, pochodzących z ekologicznych upraw.
Satyrycy chętnie imitują pani zmysłowe zachowania w kuchni. Czy jest pani fanką brytyjskiego humoru?
Kiedyś nawet pracowałam z dwójką ludzi, którzy nieustannie mnie parodiowali. Cały czas miałam ochotę ich poprawiać, bo uważałam, że nie s wystarczająco śmieszni! Dziś nie oglądam swoich programów, więc nie mogę się czepiać, że ktoś mnie dobrze przedrzeźnia lub nie. Kultowe skecze Monty Pythona wydają się ponadczasowe, a ja chyba już z nich wyrosłam. Dziś kwintesencją tego, co w brytyjskim humorze najlepsze, jest serial Biuro. Jestem też fanką amerykańskiej telewizji, szczególnie serialu 24 godziny.
Swoich programów pani nie ogląda, a co z kulinarnymi popisami konkurencji, na przykład Jamiem Oliverem?
Też nie oglądam. Ale nie przez zazdrość, tylko po to, by się nie zainspirować ani nie zadręczać myślami typu: on już robił kurczaka według tego przepisu, więc ja nie mogę.
Jamie ma w Londynie restaurację Fifteen. Panią przeraża prowadzenie interesu. A zaangażowałaby się pani tak jak Jamie w program edukacyjny na rzecz eliminacji fast foodów ze szkół?
Raczej nie teraz, moje dzieci są jeszcze za małe. Gdy Bruno i Cosima dorosną, chciałabym pomagać ludziom. Najchętniej współpracowałabym z więźniami. Reintegracja społeczna poprzez wspólne gotowanie - to jest mój pomysł na akcję społeczną. Interesuje mnie też psychologia jedzenia, więc wydaje mi się, że praca z ludźmi cierpiącymi na bulimię, anoreksję i wszelkiego rodzaju zaburzenia łaknienia. Tym bardziej że dostaję od nich mnóstwo listów.
Nigella ucztuje
w każdą niedzielę o godz.13.30
TVN Style
powtórki: nd. 19.30, pon. 14.30, 23.30, wt. 11.30, śr. 17.00, czw. 18.30, pt. 14.00, 21.00, sob. 11.30
Kulinarna bogini, jedna z najpiękniejszych kobiet świata, o której często mówi się, że gdy gotuje w swoich programach jest... zbyt seksowna. Dzięki zmysłowemu wizerunkowi Nigella Lawson przyciąga przed telewizory rzesze panów (którzy chcieliby, żeby zjawiła się czym prędzej w ich kuchni) i pań (które marzą, by być do niej podobne). Najnowszy program "Nigella ucztuje" pokazuje TVN Style.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama
Reklama
Reklama