Ten serial nie ma nawet czołówki. Oczywiście można powiedzieć, że po co ona w dobie, kiedy każdy ma przycisk „pomiń czołówkę”, ale to w smutny sposób symbolizuje niedopracowanie. A materia do popisów jest świetna.
Żyjemy w czasach, kiedy historia pokazywana jest w telewizji na żywo, a w internecie co chwila pojawiają się idole zbierający miliony fanów. No właśnie – nieprzypadkowo media społecznościowe w „Mesjaszu” to głównie instagram, gdzie mamy „followersów”. Czym jest religia w takim świecie i za kim naprawdę jesteśmy w stanie podążać?
W serialu Netflixa, w tym naszym, realnym życiu pojawia się Mesjasz. Choć poznajemy go w świecie islamskim, później mamy wątpliwości czy to postać związana z jedną religią, czy postać bardziej ekumeniczna. Wyglądający trochę jak Jezus, zachowujący się momentami jak Woland, stawia wokół siebie coraz więcej znaków zapytania. To poprowadzi ludzi na pustynię, to chodzi po wodzie. Służby specjalne zaczynają podejrzewać, że jest agentem mającym na celu sianie chaosu. Czy stoi za tym Rosja, czy Iran – ten ślad w fabule nie tylko daje ożywienie akcji, ale pozwala jeden z mocniejszych punktów do refleksji nad tym, jak manipulowani jesteśmy poprzez różnego rodzaju nagłe wydarzenia medialne.
Z kolei zachęcenie do zadumy nad religią i duchowością całkowicie twórcą nie wyszło, choć ciężko sobie wyobrazić do tego lepszą materię. „Mesjasz” momentami drażni płytkością obserwacji i dialogów, które mają być wzniosłe, mają być punktami zwrotnymi. Każdy kto w ósmej klasie podstawówki lub na początku liceum jeszcze na religię uczęszcza, na taki poziom dialog odwraca się na pięcie, nie chce w nim uczestniczyć. Twórcom zabrakło cierpliwości, by dopracować to, co mogło być osią i sprawiłoby, że będziemy się do serialu odwoływać i na niego powoływać.
Z tego samego powodu należy zdyskredytować wszelkie głosy, płynące ze środowisk religijnych, mówiące o niebezpieczeństwie, jakie wnosi w nasz świat „Mesjasz”. Idąc tym tropem „Mistrza i Małgorzatę” już dawno powinniśmy wpisać na listę ksiąg zakazanych.
Siłą „Mesjasza” jest akcja, napięcie i obsada. Zwroty w fabule naprawdę zaskakują. Choć trzeba przyznać, że podważanie w każdym odcinku tego, że Mesjasz nie jest tylko zwykłym śmiertelnikiem, potrafi męczyć.
Całość to mocne 6/10. Można obejrzeć, jeśli mamy chwilę wolnego. Ale do historii ten serial nie przejdzie.