Uwaga, spojlery: recenzja zdradza niektóre szczegóły fabularne wcześniejszych superbohaterskich seriali Netflixa.
Mogło wydawać się, że Matt Murdock – niewidomy prawnik, walczący ze złem jako superbohater o pseudonimie Daredevil – zginął w finałowym odcinku miniserialu „Defenders” podczas walki z organizacją Hand. Tak przynajmniej myśleli jego przyjaciele, widzowie dostali bowiem dodatkową scenę z żywym, choć mocno poobijanym, Mattem. Trzeci sezon „Daredevila” zaczyna się w klasztorze, w którym ciężko ranny Murdock wraca powoli do zdrowia, choć nie do formy – obrażenia, które odniósł, sprawiły, że jego wyostrzone zmysły szwankują. Nie ma mowy o tym, by szybko założył czerwony kostium herosa, a tymczasem na ulicach Nowego Jorku znów robi się niebezpiecznie: Wilson Fisk, arcywróg Daredevila, decyduje się na współpracę z FBI. Wystawia swoich przeciwników z przestępczego półświatka, dzięki czemu może odzyskać część utraconej kontroli. I cały czas planuje zemstę na Daredevilu, a do swoich planów próbuje wciągnąć niejakiego Benjamina Pointdextera, agenta FBI obdarzonego niezwykłą zdolnością trafiania do celu. Nie jest wielką tajemnicą, że będzie to serialowy odpowiednik Bullseye’a, jednego z czołowych przeciwników Daredevila.
Część intrygi trzeciego sezonu serialu zainspirowała jedna z najważniejszych opowieści o Daredevilu: „Odrodzony” ze scenariuszem Franka Millera i rysunkami Davida Mazzucchelliego. Fani znajdą tu nie tylko wyciągnięte z opowieści wątki i fabularne rozwiązania, lecz nawet przeniesione na ekran konkretne kadry. Ale serial rządzi się własnymi prawami, wykorzystuje elementy klasycznych komiksów, składając je w całość z oryginalnymi pomysłami i dostosowując do potrzeb współczesnych widzów.
Serialom sygnowanym wspólnie przez Netflixa i Marvel Comics dość często zarzuca się przegadanie i powolne tempo akcji (notabene twórcy uczą się na własnych błędach, czego przykładem była znacząca poprawa jakości drugiego sezonu „Iron Fist” – niestety serwis podjął decyzję o zamknięciu tego tytułu). Dla mnie to akurat wielki atut: scenarzyści nie boją się poświęcać cennych minut na rozbudowanie postaci, zgłębianie ich prywatnego życia, przybliżenie ich historii. Mają czas na porządne wprowadzenie nowych postaci – oprócz Bullseye’a ważną rolę odgrywa tu ambitny agent FBI Ray Nadeem. To, co w pełnometrażowych filmach Marvel Cinematic Universe (rozgrywających się, przypomnę, w tej samej rzeczywistości, co seriale) bywa ledwo naszkicowane, tu może zostać rozpisane na świetne dialogi i długie sceny obyczajowe, uzupełniane kawałkami świetnie zrealizowanej akcji. W gruncie rzeczy seriale Netflixa– przynajmniej w porównaniu z filmami kinowymi – nie są opowieściami superbohaterskimi, ani nawet bohaterskimi, to często psychologiczne dramaty w komiksowym kostiumie.
Oczywiście im bliżej końca, tym fabuła bardziej dynamiczna i zapewne w trzecim sezonie „Daredevila” nie będzie inaczej (Netflix tradycyjnie udostępnił do recenzji tylko kilka epizodów). Zresztą dla takich scen jak nakręcona jednym ujęciem (lub sprytnie maskująca cięcia montażowe) kilkuminutowa sekwencja wyprowadzenia Matta Murdocka z więzienia (jak i dlaczego tam trafił, tego nie zdradzę), jestem gotów przyjąć wcześniej naprawdę dużą dawkę gadających głów. Na marginesie: twórcy „Daredevila” mają rękę do takich sekwencji. W drugim sezonie podobne ujęcie – ze współwięźniami walczył wtedy Frank Castle, czyli Punisher – to jedna z najbardziej intensywnych scen w całym MCU.
Gdzieś na marginesie fabuły znów pojawia się wątek przewijający się przez wszystkie marvelowskie seriale Netflixa: superbohaterstwo jako uzależnienie – od adrenaliny, przemocy, władzy. Podobne tropy pojawiły się ostatnio w drugich sezonach „Iron Fista” i „Luke’a Cage’a” (Jessica Jones wydaje się wolna od podobnych pokus, może dlatego, że ma inne, bardziej tradycyjne nałogi), teraz z podobnym problemem boryka się Matt Murdock. W imię walki z Wilsonem Fiskiem gotów jest zdradzić zaufanie nawet najbliższych przyjaciół.
Daredevil, sezon 3, dystrybucja: Netflix