Serial powstał na podstawie 13-tomowego cyklu książek dla dzieci o tym samym tytule autorstwa Daniela Handlera (napisanej pod pseudonimem Lemony Snicket), który jest także autorem scenariusza. Gwarantuje to spójność adaptacji z książkowym pierwowzorem. Całość produkcji Netflixa została zaplanowana na trzy sezony - drugi obejmuje wydarzenia z tomów 5-9. Obecność Handlera w filmowej ekipie jest odczuwalna, bowiem serial ma w warstwie językowej bardzo „literacki” charakter.
Drugi sezon „Serii…” jest kontynuacją niezwykłych perypetii Klausa, Wioletki i Słoneczka Baudelaire’ów, którzy w pożarze stracili rodziców i tym samym stali się dziedzicami ogromnej fortuny. Ich życie znajduje się w ciągłym niebezpieczeństwie, bowiem zagraża im hrabia Olaf, który liczy na przechwycenie majątku. Prosty fabularny pomysł jest źródłem perypetii bohaterów, którzy aby przeżyć i poznać prawdę o swoich rodzicach, muszą pokonać liczne przeszkody, rozwikłać skomplikowane łamigłówki i stawić czoło niebezpieczeństwom. Rodzeństwo odwiedzi misternie zainscenizowane lokacje, między innymi ekscentryczną szkołę, zapomnianą przez świat wioskę oraz niebezpieczny szpital.
„Seria niefortunnych zdarzeń” to propozycja interesująca pod kilkoma względami. Swoją oryginalnością uderza nas już kampania promocyjna do serialu - plakaty opatrzone są ostrzeżeniami dla widzów, że czeka ich wyjątkowo nieprzyjemny seans.
Kolejnym wyróżnikiem produkcji jest specyficzna konstrukcja. Serial podzielony jest na kilka dwuodcinkowych części (zatytułowanych Akademia Antypatii, Winda Widmo, Wredna Wioska, Szkodliwy Szpital, Krwiożerczy Karnawał), które ukazują różnorodne światy, oparte o swoiste dla siebie fabularne i estetyczne kody. Fabuła jest prowadzona w oparciu o następujący schemat: przybycie rodzeństwa do nowego opiekuna, odnalezienie dzieci przez Olafa, ominięcie przez hrabiego „ochrony”, „seria niefortunnych zdarzeń”, czyli prób schwytania rodzeństwa, przechytrzenie hrabiego przez dzieci i ich ucieczka. Taka budowa czyni fabułę przewidywalną, a "Seria..." już mniej więcej w połowie zaczyna nużyć. Jest to więc propozycja dla widzów lubujących się w wychwytywaniu smaczków, a nie serial, który można obejrzeć ciągiem w ciągu jednej nocy. Chociaż seria kończy się mocnym cliffhangerem.
Serialowy świat jest ukazany z perspektywy dziecka i przefiltrowany przez jego wrażliwość. To wizualny „Disneyland”, który cechuje scenograficzne, kostiumowe i charakteryzatorskie bogactwo budujące oniryczną rzeczywistość, jakby wyjętą z książek o Alicji Lewisa Carolla. Twórcy bawią się popkulturową materią, z lubością cytując w formie wizualnej i dialogowej klasykę. Znajdziemy tu więc jakby żywcem wyjęte z „Lśnienia” Stanleya Kubricka kadry, bezpośrednie odniesienia do „Osiem i pół” Federico Felliniego, a także bardziej subtelne, w których słychać echo Terry’ego Williama, Wesa Andersona oraz Tima Burtona. Serialowa narracja zawiera też liczne gatunki - kolorytu dodają westernowe, musicalowe czy horrorowe konwencje.
Nie brakuje też odniesień do kultury wysokiej, głównie literatury. Bohaterowie noszą nazwiska wybitnych pisarzy (Baudelaire, Poe) oraz przyjmują aliasy historycznych czy literackich postaci, takich jak Neron czy Faust. Tak duże nagromadzenie cytatów znacznie obniża wiarygodność przedstawionego świata. Przygody Klausa i Wioletki ukazane są w tak bardzo krzywym zwierciadle, że trudno nam uwierzyć, że dzieciom grozi poważne niebezpieczeństwo. A nawet jeśli grozi, to przemoc ukazana w serialu ma kreskówkowy, umowny charakter i nie budzi emocji ani zaangażowania.
Literackie nawiązania nie są z pewnością nadużyciem w serialu, którego twórcy z maestrią posługują się językiem. Doskonale widać to w czołówce do każdego odcinka, która zawiera swoistą (nasączoną wisielczym humorem) dedykację narratora dla ukochanej Beatrice („Dla Beatrice – Zaraz po naszym poznaniu moje życie się rozpoczęło. Niedługo potem twoje się skończyło”). Twórca serii książek i scenariusza dba o to, by każdy odcinek był naszpikowany językowymi fajerwerkami. Serial zawiera liczne zabawy językowe, jak na przykład wywody narratora na temat znaczenia różnych pojęć. Dialogi są wyrafinowane, ale przy tym jednocześnie bardzo zabawne: „przez lata infiltrowałeś moje intrygi, polegając na moralności i literaturze, by niszczyć mi życie”. Nie brakuje także językowych lapsusów, w których prym wiedzie Olaf: „muszę zobaczyć to na własne uszy”. Nie jest to język typowy dla serialu, szczególnie o charakterze familijno-przygodowym. Dodaje jednak produkcji lekkości i niezwykłego uroku.
„Seria niefortunnych zdarzeń” jest mroczna w duchu, chociaż mrok ten jest ujęty w nawias. Twórcy wykorzystują cały arsenał narzędzi, jakie oferuje groteska, by ukazać w satyrycznym świetle szkołę, media, finansową arystokrację i bezduszną mechaniczną instytucję. Chociaż świat, po którym porusza się rodzeństwo, jest bardzo nieprzyjazny i antypatyczny, paradoksalnie najlepiej w nim odnajdą się przed ekranami dzieci. Także te dorosłe.