Zdążyliśmy ich już poznać w poprzednich serialach. Daredevil, niewidomy prawnik, nocami zwalczający przestępców. Jessica Jones, obdarzona nadludzką siłą prywatna detektyw. Luke Cage, kuloodporny siłacz, bohater Harlemu. Iron Fist, ekspert sztuk walki, który potrafi zmienić swoją pięść w śmiercionośną broń. Przepis na sukces był prosty: skoro superbohaterowie podbijają kina, mogą również pojawić się w serialach telewizyjnych. Netflix we współpracy z Marvelem postanowił opowiedzieć o herosach z drugiego szeregu i skupić się raczej na ich codziennych rozterkach oraz życiu wewnętrznym. I choć akcja wszystkich seriali toczy się w tym samym uniwersum, w którym działają Avengersi (czasami w fabule pojawiają się drobne odwołania do wydarzeń znanych z pełnometrażowych filmów), mniej tu „superbohaterszczyzny”, więcej psychologii, błyskotliwych dialogów, powolnego budowania interakcji między bohaterami. Przynajmniej tak było do tej pory, bo „The Defenders” z założenia są nieco inną opowieścią: karty zostały rozdane, bohaterów zdążyliśmy już nieźle poznać, podobnie jak głównego przeciwnika, czyli organizację Ręka, choć tu dopiero dowiadujemy się, kto stoi za prowadzonymi przez nią operacjami. Nawet drugoplanowe postaci to starzy znajomi: wraca nawet Elektra, ukochana Daredevila, która co prawda zginęła, ale w superbohaterskim świecie – co wiedzą wszyscy czytelnicy komiksów – zmartwychwstanie nie jest niczym specjalnie zaskakującym.
To wszystko zostawia zatem nieco więcej miejsca na akcję, na wymianę uszczypliwości między superbohaterami (którzy początkowo wcale nie palą się do wspólnego działania), na przygotowanie gruntu pod finał. Spektakularny, ale nie zacierający wrażenia wtórności „The Defenders”.
Nowy serial stanowi bowiem naturalne podsumowanie tego, co widzieliśmy do tej pory. Ale w żaden sposób nie wzbogaca świata marvelowskich superbohaterów. Wręcz sprawia wrażenie produkcji zrealizowanej, by twórcy mogli złapać oddech i zastanowić się, co zrobić dalej z tak pięknie rozpoczętą przygodą. I nietrudno dojść do wniosku, że „Defenders” powstali wyłącznie po to, by dać fanom satysfakcję zobaczenia kolejnej drużyny herosów. To się sprawdziło w przypadku filmów kinowych – w końcu „Avengers” byli pierwszym tytułem z cyklu Marvel Cinematic Universe, który zarobił ponad (i to grubo ponad) miliard dolarów – więc powinno zadziałać i w telewizji. I tak, przyznaję, fajnie było zobaczyć Daredevila, Jessicę, Luke'a i Iron Fista we wspólnym starciu ze złem – sceny walk a także wymiany rozmaitych uszczypliwości między bohaterami należą do najlepszych w całym serialu – i mam nadzieję, że gościnne występy przytrafią się im w kolejnych sezonach.
Bo ciąg dalszy bez wątpienia nastąpi: trwają prace nad trzecim sezonem „Daredevila” i drugim „Jessiki Jones”, choć najszybciej, bo jeszcze w tym roku, zobaczymy solowy występ Punishera. Być może Netflix pokusi się o wprowadzenie kolejnych herosów do ekranowego panteonu, ale z czasem fani zaczną się coraz głośniej domagać zderzenia świata serialowego i kinowego – jeszcze niedawno krążyły plotki o występie Daredevila w „Avengers: Infinity War”, ale zostały przez producentów zdementowane. Lecz nawet jeśli istnieją podobne plany, ich przyszłość może być niepewna: po ogłoszeniu, że Disney (do którego należy Marvel) w 2019 roku zabierze swoje filmy z platformy Netflix, fani zaczęli obawiać się o przyszłość Daredevila i spółki.
„Marvel's The Defenders”, Netflix, dostępny od 18 sierpnia