Po tym, jak Kinga Rusin opisała na swoim Instagramie, jak bawiła się na jednej z najważniejszych pooscarowych imprez w Los Angeles, światowe media zainteresowały się wspólnym zdjęciem polskiej dziennikarki z Adele, bowiem była to pierwsza od dawna fotka piosenkarki, na której widać, jak wielką przeszła w ostatnim czasie metamorfozę. Wielu internautów zastanawiało się także, czy fakt, iż polska dziennikarka opisała, co działo się na zamkniętej imprezie, na którą nie wpuszczano przedstawicieli mediów i obowiązywał ogólny zakaz robienia zdjęć, było etyczne.

Reklama

Kinga po dwóch dniach usunęła więc wpis i zdjęcie z Adele, a na zarzuty postanowiła odpowiedzieć w kolejnym poście:

Bardzo mnie cieszy, że tak wielu cztelników portali plotkarskich tak gwałtownie zaczęło wyznawać umiłowanie do prywatności... celebrytów. A hejterzy zaczęli opowiadać o moralności. Cuda po prostu. Nagle mikro relacja z udziału w imprezie gwiazd wywołała dyskusję o tym co wolno, a czego nie wolno dziennikarzowi. Otóż spieszę z wyjaśnieniem, że kwestia ta jest mocniej uregulowana w Kalifornii niż w Polsce. Są to reguły surowe, ale w ich ramach dziennikarz może działać i zbierać informacje, materiały oraz je publikować.

Reklama
Reklama

Dziennikarka zapewnia, że jej wpis był bardzo przemyślany i powstał z uszanowaniem wszelkich dziennikarskich standardów:

Dlatego bardzo ostrożnie pisałam tę relację insiderską, aby działać zgodnie z regułami. Było to o tyle łatwe, że nie interesują mnie bardzo chronione intymne szczegóły relacji osobistych gwiazd showbiznesu, zasłyszane informacje prywatne, a tym bardziej ich przekazywanie (to robią brukowce). Przyjęłam w naturalny sposób inny cel: postanowiłam oddać klimat imprezy głównie poprzez pokazanie moich własnych przeżyć, a nie cudzych. Nie wchodząc w dalsze wywody, wszystko jest zgodne z dziennikarskimi regułami gry w USA.

Rusin dodała, że choć była w swojej relacji bardzo ostrożna, to niektórym się naraziła:

To oczywiste, że osoby znane w ogóle nie chcą by na ich imprezach byli dziennikarze. I oczywiście, setki dziennikarzy (z kilkoma rozmawiałam) z całego świata marzyło, aby się dostać na tę imprezę. To wspaniałe, że mi się udało. Efektem tego była nie tylko cudowna noc, ale również super zdjęcie, które obiegło, jak się okazuje, cały świat.
Oczywiście naraziłam się wielu osobom w Los Angeles takim materiałem. Ale taka jest cena pisania tekstów insiderskich. I trzeba trochę odwagi. Dziennikarze cały czas wszystkim się narażają. Bardziej narażam się myśliwym czy Ministerstwu Środowiska. Więc na pewno nie będę się przejmować ewentualnym zakazem wstępu na imprezy w USA. A miłą nagrodą są zaproszenia udzielenia wywiadów w światowych telewizjach.