W poniedziałek w "Gazecie Wyborczej" ukazał się tekst dotyczący działalności Emila Stępnia jako producenta filmowego. Autor twierdzi, że mąż Dody zbierał od sponsorów pieniądze na film, którego ostatecznie nie wyprodukował. W tle pojawiły się także oskarżenia o szantażowanie biznesowych partnerów oraz niewypłacanie należnych im pieniędzy. I choć sprawa z filmem, z którego Stępień ostatecznie się wycofał, została rozwiązana, a finansowe zobowiązania wobec inwestorów wyrównane, to z całego tekstu przebija mało pochlebny obraz Emila Stępnia jako producenta filmowego.
Zarzuty wobec męża błyskawicznie skomentowała Doda. Piosenkarka na swoim Instagramie opublikowała nagranie, w którym zapewnia, że tekst jest próbą oczernienia jej ukochanego i wpisuje się w akcję mającą na celu zablokowanie ich najnowszego filmu "Dziewczyny z Dubaju"
Zaczęła się kampania przeciwko mojemu mężowi, która ma na celu zdyskredytowanie go i podważenie jego wiarygodności w branży filmowej. Ze spokojem i nieukrywaną radością muszę stwierdzić, że nic to nie da. Film "Dziewczyny z Dubaju" pojawi się obojętnie czy będziemy zastraszani czy linczowani publicznie kłamstwami w artykułach. Mój mąż współpracuje z najlepszymi dziennikarzami śledczymi, którzy przygotowali dla niego listę nazwisk znanych osób, niekiedy też bardzo wpływowych. Czy blokowanie tego filmu poprzez pisanie takich niemiłych i kłamliwych artykułów na temat producentów tegoż dzieła to jest dobry pomysł? Nie. My i tak zrobimy ten film
Piosenkarka grozi także autorowi artykułu sądem:
Nie jestem fanką opłaconych artykułów, więc dziennikarzowi z "Gazety Wyborczej", który kompletnie nie słuchał, co się do niego mówi, bo już wiedział, co chce napisać, serdecznie gratuluję rzetelności. Jeżeli przez jego intencjonalne działanie nasza firma poniesie jakiekolwiek straty, będziemy się ich domagać w sądzie. Myślę, że zrozumie mnie tu każdy właściciel firmy. Nie opłaca się takie zachowanie. Nikogo ono nie przestraszy, ani nie zablokuje