Pierwotnie „Super Express” informował, że aktor, który w poprzednich filmach wcielał się w postać prezentera radiowego Mikołaja Koniecznego, nie wziął udziału w „Listach do M. 3”, bowiem „chciał złapać dwie sroki za ogon i mu nie wyszło”. Producenci „Listów” mieli nie zgodzili się dzielić czasu z serialem „Belfer”, gdzie Stuhr również gra główną rolę.
Tabloid utrzymuje, że w ten sposób Maciej Stuhr stracił kontrakt opiewający na kwotę ok. 250 tys. zł. - Myślał, że pogodzi pracę w „Belfrze” i „Listach”. Jednak nikt nie chciał się zgodzić na ewentualne przestoje i zmiany planów zdjęciowych ustawianych pod gwiazdora - komentowała w rozmowie z „Super Expressem” osoba związana z produkcją komedii.
Teraz jednak w rozmowie z Korwin-Piotrowską głos zabrał sam zainteresowany.
- Miałem rozmowę z producentami „Listów do M.”, uważam, że pierwsza część była naprawdę przyzwoita i nie musimy się jej wstydzić. Teraz zamienia się to powoli w serial, z którego się troszkę wymiksowałem, bo brakuje mi tej odwagi. Ileż lat mam jeszcze siedzieć w tym studiu i mówić: „Oto przychodzą święta”. Ja mówię: wyrzućmy go. Ja wiem, że są radiowcy po 80-tce, ale czy musimy o nich kręcić filmy? - pyta retorycznie aktor.
- Popatrzmy na brytyjskie komedie romantyczne, one są nieprawdopodobnie odważne. Jedna scena z „Love Actually”, gdzie jeden z bohaterów posuwa inną bohaterkę, kręcąc film porno, właściwie widzimy ich całkiem nago i toczy się między nimi przeuroczy dialog. Takich scen w „Listach do M. 3” nie zobaczymy, ponieważ się boimy, boimy się wszystkiego - podsumował Maciej Stuhr.