O Michale Fajbusiewiczu ostatnio zrobiło się głośno za sprawą zawieszenia przez władze TVP jego reaktywowanego programu już po pierwszym odcinku - i to pomimo bardzo dobrych wyników oglądalności.
Dziennikarz uważa, że „997” spadł z anteny „po tekście dziennikarza Radia Maryja, który podchwyciły prawicowe media”.
Teraz Fajbusiewicz w wywiadzie dla portalu gazeta.pl opowiedział m.in. o strachu o własne życie po złapaniu pierwszego przestępcy, który wpadł w trakcie programu.
- Pierwszy z nich to był „Brzytwa”, przestępca z Krakowa. Zacementował swojego pracodawcę w beczce i ukrył w jednej z kamienic niedaleko rynku. Sygnał od widzów pojawił się jeszcze w trakcie „997” i „Brzytwa” wpadł (…). Przypadkowo dowiedziałem się od służb więziennych, że wspomniany przeze mnie „Brzytwa” bez przerwy ćwiczył na siłowni. Jak go zapytano po co, odparł, że po wyjściu z więzienia musi się rozliczyć z redaktorem Fajbusiewiczem. Wysyłał mi zza krat listy z pogróżkami. Po 12,5 roku miał wyjść za dobre sprawowanie, ale przez te pogróżki nie wyszedł i musi odsiedzieć całe zasądzone 25 lat. Więc wychodzi niedługo i powtórnie mi grozi. Może powinienem pójść do prokuratury i to zgłosić, bo jak mnie zamorduje, to nawet nie będzie śladu - oznajmił.
Gospodarz „997” wyjawił również historię zamordowanej dziewczyny, z którą spotykał się jeszcze w okresie studiów.
- W 1986 roku zamordowano moją dziewczynę z czasu studiów. Choć parę razy wracałem do tej historii w programie, nigdy nie udało się wykryć sprawcy. Od początku wiedzieliśmy, że zabił ktoś bardzo bliski, ale nie było wystarczających dowodów, a dziś ta osoba nie żyje, więc nie ma już po co w tej sprawie grzebać (...). Mimo że z tą dziewczyną w chwili zabójstwa nic mnie nie łączyło, wciąż emocjonalnie to przeżywałem. Zdradzę pani, że na początku stanu wojennego była bardzo znaną dziennikarką telewizyjną... - powiedział.