W wywiadzie udzielonym magazynowi "Sens", Anna Mucha nie kryła swojego oburzenia wobec zarzutów, jakoby miała umawiać się z paparazzi na ustawki:
Ustawka w moim rozumieniu to jest świadome wydzwanianie do kogoś i mówienie, że tu i tu, o tej i o tej godzinie będę, proszę, zrób mi zdjęcie. Nigdy w życiu ani ja, ani moi ludzie tego nie zrobili. Ustawka to nie jest wyjście z domu. A oni stali pod moim domem non stop, próbowali się włamać do szpitala, przebierali się za budowlańców wtedy, kiedy rodziłam… i myślisz, że ja ich zapraszałam? Po co wydawałabym pieniądze na ochronę, jeśli chciałabym mieć zdjęcia z sali porodowej?
Czytaj także: Mucha zarabia na macierzyństwie? "To jest daleko posunięta desperacja"
Aktorka zapewniała także, że robi co może, by strzec swoją prywatność przed wścibskimi obiektywami fotoreporterów:
Jak myślisz, po co wyklejam szyby w mieszkaniu od strony ulicy, skoro niby chcę, żeby mi w domu zrobiono zdjęcie? Czy ja mam zawsze się wściekać, jak widzę jakiegoś faceta z aparatem? Mam mieć za każdym razem zaciętą minę? Nie, mogę się tylko uśmiechnąć, a swoje pomyśleć. Nie będę z nimi walczyć, nie będę się rzucała na nich, bo mi się już nie chce. Rozumiesz? Jeśli więc zdaniem niektórych jestem tak zwaną królową ustawek, to niech mi to udowodnią.
Zapytana, dlaczego mimo takiej antypatii wobec paparazzi, na zdjęciach zawsze jest uśmiechnięta, odparła:
Jeżeli wychodzę na ulicę i ktoś mi robi zdjęcie, to koniec końców lepiej wyjść na NIM ładnie i na uśmiechniętą niż na sucz, która jest ciągle wściekła, niezadowolona, zła i nieszczęśliwa.
Czytaj także: Mucha wściekła na tabloid: To są newsy z d...y