Sam Kowalewski przyznaje w "Takiej zabawnej historii", że miał w życiu tak wiele kobiet, że niektórych w ogóle nie pamięta:

Szczerze mówiąc, to pierwszej nie pamiętam. Ja jednak mam swoje lata. Druga. Mhmmmm. Drugiej też nie. Nie ma co ukrywać, byłem kochliwy. Zresztą środowisko aktorskie w kwestiach łóżkowych to jednak nie jest norma społeczna. Mało kto ma za sobą tylko jedno małżeństwo. Specyfika branży. Ale na tle niektórych kolegów wypadałem blado. Romek Wilhelmi na przykład na kobiety działał niesamowicie. No, po prostu iskrzyło.

Reklama

Okazuje się, że kontakty z wieloma partnerkami, miały swoje nieprzyjemne konsekwencje:

Miłosne podboje nie zawsze kończyły się dobrze. – W ogóle czasy były ciężkie, bo syfilis można było wtedy rękoma łapać. Nie ukrywam, byłem bardzo przewrażliwiony na tym punkcie. Strasznie się bałem, żeby nie złapać. Tak się ułożyło, że środowisko leczyło się w zasadzie u jednej pani doktor. Przyjmowała prywatnie, leczyła dyskretnie. Każdy znał ten adres. I otóż zaniepokojony pewnymi objawami, poszedłem do tej poradni dermatologicznej. Wchodzę w tę klatkę, a on wychodzi. Stajemy naprzeciw siebie i jest moment – ja wiem, skąd on idzie, a on wie, dokąd idę ja. Skrępowanie. Pierwszy to rozwiązałem, mówię: „Grzybica?”. „Tak! K... ale mnie namęczyła” – wspomina aktor.