Najważniejszym momentem dla mnie jako prezenterki było uświadomienie sobie, że nie muszę być nadętą pindą, siedzącą na stołku przy kwiatku i zapowiadającą film. Że nie muszę być wiecznie uśmiechnięta, miła, ale mogę być sobą, że mogę robić rzeczy po swojemu. Skończyły się czasy grzecznych prezenterów. - powiedziała Agnieszka Szulim w wywiadzie dla magazynu "MaleMan", czym uraziła legendy polskiej telewizji, czyli Bogumiłę Wander i Krystynę Loskę.

Reklama

Żadną nadętą pindą żadna ze spikerek z tego dawnego chowu nigdy nie była. Co w ogóle znaczy to słowo "pinda"? To znaczy, że co? Że puszczalska, że taka ustawiona na sztywno i ważna? Ja tego określenia w stosunku do tego zawodu nie rozumiem. - grzmiała oburzona Wander na łamach "Super Expressu". Podobnego zdania była także Loska:

To są z pewnością obraźliwe słowa. Moda się zmienia, telewizja się zmienia. Były inne czasy, teraz są inne. Ale nigdy bym takich słów nie użyła. Kultura osobista obowiązuje nadal, niezależnie od czasów. Myślę, że wciąż warto być grzecznym prezenterem, to kwestia wychowania. Trzeba mieć na uwadze nie siebie, ale telewidzów, bo do nich się mówi i powinno się mówić z ogromnym szacunkiem.

Po aferze, jaką wywołała niefortunna wypowiedź, ponownie głos w sprawie zabrała sprawczyni całego zamieszania, czyli Agnieszka Szulim. Na swoim profilu na Facebooku prezenterka wyjaśnia:

To ja po raz 153 powtórzę, że mówiąc o nadętej pindzie przy kwiatku miałam na myśli SIEBIE!!! JA, JA JA byłam tą nadętą pindą, to ja siedziałam na tym stołku jakbym połknęła kij i to było złe. Bardzo złe. Wiem, że dla niektórych samokrytyka to obce słowo, ale ja nikogo oprócz siebie tą wypowiedzą nie obrażam. Nie odnoszę się do pracy koleżanek, żadnych, starszych czy młodszych - pisze Szulim.

Czy koleżanki po fachu przyjmą jej wyjaśnienia?